czwartek, 25 lipca 2013

Przygotowania do koncertu czas start!


 Przygotowania do jutrzejszego koncertu idą od dwóch dni pełną parą. Obmyślanie odpowiednich stylizacji, fryzur, plan wyjazdu... Czyli typowe szaleństwo kiedy dwie baby wybierają się na koncert za granice. Nie wiem do końca jak u Anki, ale u mnie przypomina to wszystko dom wariatów. Obszywanie kamizelki, malowanie paznokci, a nawet tak absurdalna rzecz jak podłączanie baterii do ładowarki zostają brutalnie przerywane przez Tristana i panoszącego się wszędzie psa. Wika na całe szczęście pojechała z dziadkami w góry i nie musi uczestniczyć w tym szaleństwie. A co na to Janis? A Janis od rana biega z miejsca w miejsce, skacze, pokrzykuje i zachowuje się jak nastolatka. Z jednej strony próbuję przygotować wszystko na wyjazd i Pana Tatę na wszelkie ewentualności, ale z drugiej radocha bierze górę i przestaję myśleć racjonalnie. Póki co kończę ten twórczy wywód, wrzucam kilka fotek z przygotowań do eskapady i biegnę farbować włosy (w końcu Alice Cooper nie może widzieć mnie w TAKIM stanie!!! xD). Po powrocie obiecuję baaardzo obszerną relację z wyjazdu.


Pełny osprzęt do przerabiania ubrań ;]

Oto dowód na to, że można karmić dziecko i szyć jedną ręką jednocześnie! Uwierzcie, da się.


Pazury gotowe. (Tak wiem, wyjechałam lakierem, nieważne zmyje się ;] Grunt, że manicure z głowy!)



A ten Pan ma wszystko w nosie i się ze mnie śmieje xD



niedziela, 21 lipca 2013

Marzenia i zachcianki mniejsze i większe

Dziś możemy z czystym sumieniem stwierdzić, że mieliśmy dzień pełen wrażeń. Ok, Wika miała ;) Jako, że jutro czeka ją zabieg, to co by miała trochę radochy przed tym postanowiliśmy wybrać się na Dni Czekolady. My mogliśmy posłuchać koncertu naszych znajomych, jak również spotkać się z przyjaciółmi, Tris miał spacerek, a Wika mogła sobie poszaleć. Co prawda słuchanie głośnych koncertów nie za bardzo jej odpowiadało, za to niespodziewana przejażdżka na kucyku zrekompensowała wszelkie niewygody. Ba, udało nam się spełnić jedno z głównych marzeń naszej córy, radości było co nie miara. Myślę, że taka mała przygoda miała dla niej większe znaczenie niż cała jej wielka kolekcja ponad 30 kucyków. Jeżeli doliczyć do tego wszystkiego zaliczenie przez nią umalowania twarzy niczym Peter Criss z KISS (chciała wczoraj z dziadkiem na jakimś festynie, ale niestety nie zdążyła ;]) i oczywista sprawa zakup balona w postaci wielkiego różowego kota (ehhh te rzędy odpustowych straganów, przyciągające dzieci jak zombie do mózgów, a z rodziców wypruwające ostatnie grosze), to można z czystym sumieniem powiedzieć, że młoda dzień miała bardzo udany. Na koniec postanowiliśmy wracać do domu piechotą wraz z ciotką Poley. Uznaliśmy, że trzeba Młodą trochę wymęczyć. Plan się sprawdził, panna padła przed 22:00. Za to my, z pełnymi głowami ale za to lżejsi o jakieś 70 zł, możemy wreszcie spokojnie zalec na kanapie. W ciszy.


Przed wyjściem, jeszcze u dziadków na obiedzie :)


Dowód i pamiątka musi być! Wika pierwszy raz jedzie na koniu! :)


Taataaaa, bo mnie nogi boooląąąąą :P


Catwoman :D (kiecka - również zdobycz z second handu, sprzed paru tygodni)


Niestety jutrzejszy dzień taki przyjemny nie będzie, trzymajcie kciuki za Wikę, aby dzielnie zniosła zabieg! :)


czwartek, 18 lipca 2013

Kombinatoryka stosowana.

Jakim cudem dziś mamy czwartek to ja naprawdę nie wiem. Kiedy te dni przeleciały? Cóż, całe dnie wypełnione i ani się obejrzę, a już nastaje wieczór. Dodatkowo na początku tygodnia Tristiego łapał katarek i dawał nam elegancko w nocy popalić. Ale, ale, nie ma o narzekać. Zdążyliśmy pozałatwiać wszystkie sprawy, te łatwiejsze i te trudniejsze, zaliczyć dużo czasu na placach zabaw, a w weekend nawet urządzić sobie z ciotką Dagą babską noc (kwestia do zapamiętania na przyszłość: siedzenie do piątej nad ranem jest głupim pomysłem, gdy między 6 a 8 wtają dzieci ;]). Pan Tata wybył na weekend do opuszczonej bazy wojskowej. A, jako że zmienia obecnie pracę to ma te kilka dni wolnego co by dopomóc mi na co dzień w domu. Tak więc przerzucamy się nawzajem opieką nad tymi dwoma szatanami i innymi obowiązkami. I dobrze, bo sporo tego ostatnio.

Dziś to już chyba było apogeum wszystkiego. Rano musiałam wywlec marudzącą Wikę z łóżka i w humanitarny sposób zaprowadzić na badania krwi przed zabiegiem, czekającym ją w poniedziałek. Nie było to łatwe, ale Młoda zaskoczyła mnie wyjątkowo dzielnym zniesieniem kłucia i nie daniem popisu beku, ryku i darcia jak to często miewa w zwyczaju. Za dzielne zachowanie na tych okrutnych torturach ;) (na Boga, to już ja sieję większą panikę przy pobieraniu krwi... ba! Mi ze strachu ta krew w ogóle nie leci xD) zabrałam ją w drodze powrotnej na lody. W domu misja numer 2. Mianowicie dobudzenie szanownego Pana Taty. Chwilę to jak zawsze zajęło, ale w końcu mi się udało. I to zanim przyjechał dziadek! Potem było już tylko z górki. Mieszkanie całe w totalnym syfie, bo nowe drzwi do łazienki i wc trzeba było dociąć. I to najlepiej w kuchni. Robienie posiłków i mleka Tristiemu nabrało nowego wymiaru kiedy musiałam lewitować nad drzwiami, narzędziami i kupą drewnianego pyłu (który nota bene radośnie po domu roznosił Vader). Do tego doszło przemeblowanie naszego pokoju z powodu zawieszania telewizora na ścianie i montowanie tv w pokoju dzieciaków. Dom wariatów, przysięgam. W międzyczasie trzeba było też biegać do sklepu i z piesowatym na siusiu. Na koniec misja numer 3, czyli załatwianie tego cholernego chrztu po raz enty... Wnerwiona srodze na własną parafię postanowiłam wybrać się do jednej z nielicznych sensownych w tym mieście. Zgarnąłam Wikę (za to Panów zostawiłam na pastwę Trystka) i wio! Samochodem pod kościół. Bingo! Kancelaria otwarta, wszystko gładko, sprawnie i bez problemów. Zdążyłam nawet uciąć sobie miłą pogawędkę z Panią zarządzającą, gdyż okazała się być moją katechetką z czasów szkoły podstawowej. Chrzest załatwiony, czas odwieźć Młodą do babci, upomnieć ze 3 razy z powodu zachowania i ostatecznie wrócić do domu, oddać dziadkowi samochód i o dziwo zastać w mieszkaniu porządek! Wreszcie coś przyjemnego ;) Nawet z tego (powiedzmy) spokoju aż wzięłam się za napisanie posta! Ok, ok naturalna sprawa, że nie skupiam się tylko na pisaniu. Oprócz tego na kolanach przysypia mi już Tristan. Czas spać. A dla rodziców czas na granie i czytanie ;)


A tak z innej beczki, kilka fotek z wyprawy na plac zabaw i spaceru plus moje pseudomanicurowe wybryki ;):

Młoda aspiruje na modelkę ;]


Jezioro ;]



Pan Tata i Tris





Wik ;]




Tjaaa.... ja i moje próby stworzenia ładnych paznokci. Cóż, ćwiczenie czyni mistrza ;) Niebawem pokombinuję z tym słynnym pękającym lakierem to też powrzucam foty.

niedziela, 14 lipca 2013

Pieczone ziemnaczki w ziołach z kotletami sojowymi


Miałam dodać przepis na jeden z moich ostatnich obiadów to dodaję.

Składniki:
- Ziemniaki (wedle uznania, zależy od ilości oób)
- Zioła azjatyckie lub prowansalskie
- Kotlety sojowe o smaku kurczaka
- Bulion drobiowy w kostkach
- Bułka tarta
- 2 jajka
- Papier do pieczenia

Jeżeli chodzi o przygotowanie takiego obiadu, to jest to dosyć proste. Ziemniaki należy pokroić na nieduże kawałki, ułożyć na blasze przykrytej papierem do pieczenia i obsypać ziołami.





Zdecydowanie polecam zioła azjatyckie (jakiś czas temu były dostępne np. w Lidlu), jednak prowansalskie się równie dobrze sprawują.


Blachę wkładamy do pieca na średnią półkę, pieczemy w 180 stopniach jakieś 30-40 minut.



Jeżeli chodzi o kotlety, to najpierw wrzucamy do gotującego się bulionu na około 8 minut. Odciskamy, obtaczamy w jajku i bułce tartej (dobrze jest do bułki dodać troszkę soli, pieprzu i czosnku granulowanego). Następnie smażymy na złoty kolor (zamiast oleju lepiej dodać masło lub margarynę).





I gotowe! Podawać można wedle uznania, my preferujemy w dwóch osobnych miskach.


Smacznego! ;)
Danie takie idealnie nada się również na grilla czy inne przyjęcia w ogrodzie.

piątek, 12 lipca 2013

Dzień jak codzień...

Dzisiaj z szanowną bajtlownią, zrobiliśmy sobie wyprawę na pół miasta. Załatwianie chrztu, zakupów i innych spraw do łatwych nie należy kiedy ma się obok dwójkę pokrzykujących brzdąców, a rano zostało się brutalnie ściągniętym z łóżka z powodu wizyty dziadków. Dodam tylko, że z powodu pewnej nieprzyjemnej sytuacji spałam tylko ze 3 godziny. Jednak wyszliśmy z tego zwycięsko! Udało nam się nawet kilka zdjęć zrobić. Ale byłoby zbyt pięknie gdyby dzień układał się zbyt kolorowo ;) Po powrocie do domu musiałam oczywiście zastać rozwalone śmieci, których wychodząc do pracy zapomniał wyrzucić Pan Tata. Na szczęście nie miało to porównania z pobojowiskiem jakie popełnił Vader kilka tygodni temu. Tym razem wyjątkowo nie wyrwał stołu ze ściany i nie uraczył potłuczonymi przetworami kafli w całej kuchni. Po uprzątnięciu bajzlu przyszedł czas na robienie obiadu. I tu z kolei moje latorośle postarały się o to abym nie stała cały czas przy garach, tylko biegała na krótkich dystansach kuchnia-pokój-mały pokój-łazienka i rozpaczliwie w chwilach pozornego spokoju próbowała dopić kawę. Na szczęście po jakiś dwóch godzinach udało mi się ogarnąć jedzenie (przepis dodam później), ochoczo pomocną Wikę, i marudzącego od rana Tristana. Tyle dobrego, że chociaż pies nie właził mi w drogę tylko rozłożył swoje subtelne 20 kg na samym środku kuchni i spał. Sukces. Oczywiście kiedy zasiadłam już do komputera z jedzeniem i nadzieją na w miarę spokojne spędzenie reszty wieczoru, Wika musiała rozlać sok na świeżo wyprany dywan, a Tristan rozedrzeć swoją małą mordkę, co uniemożliwiło mi spokojną konsumpcję. Za to nasz upierdliwy kudłacz próbował zrealizować plan dobrania się do wyżej wymienionego obiadu. Cóż o macierzyństwie można powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że jest nudne! A mój mężczyzna nawet nie ma pojęcia jakie atrakcje traci będąc w pracy ^^




Prezentacja musi być!

Początek kolejngo twórczego dnia...

Łiiiiiii!!!!!!!!!!!! :D



Małe wygłupy po zakupach :)

Jaka matka...

...taka córka ;)

Muszę się pochwalić, spodnie Wiki są naszą najnowszą zdobyczą lumpeksową ;]





poniedziałek, 8 lipca 2013

Zupka jarzynowa dla malucha

Dziś dla odmiany wrzucę przepis na zupkę dla dziecka. Standardowy, taki którego sześć lat temu nauczyła mnie babcia. Nie ukrywam sama chętnie podjadam to co zostaje, bo wychodzi pyszna!

Składniki:
- mała, pojedyncza pierś z kurczaka
- 1 nieduża marchewka (lub z 3/4 dużej)
- pół niedużej pietruszki (korzeń)
- 1-2 różyczki brokuła (może być też kalafior)
- kawałek selera
- 1 mały ziemniak
- dodatkowo 2-3 łyżki kaszy jęczmiennej, choć opcja bez jest równie dobra.

Kurczaka, marchew, pietruszkę, seler i ziemniaczka pokroić w kostkę, brokuł rozdzielić na mniejsze różyczki, dodać kaszę. Zalać wszystko wodą tak, aby nie było jej ani za mało ani za dużo. Czyli trochę ponad poziom składników. Gotować około 40-60 minut. Pod koniec gotowania przyprawić szczyptą natki pietruszki, oregano i bazylią (nie dodawać soli!). Zmiksować w blenderze. Zupki wychodzi tak na 2-3 porcje, w zależności od apetytu dziecka. Można ją przechowywać w lodówce do trzech dni.
Nie ukrywam też, że dodatkową zaletą takiej zupki jest fakt, że wychodzi taniej niż słoiczek lub w minimum tej samej cenie ale jest bardziej syta.

czwartek, 4 lipca 2013

"...Nie ma dnia bez rock and rolla..."

Jako, że dziś piękna pogoda, a Pan Tata ma wolne to urządziliśmy sobie spacerek nad jezioro, co by jak zwykle zwodować psa. Biedak wymęczył się rano ze mną na zakupach to zasłużył ;). Żeby nie było, że nic ciekawego się nie dzieje, stwierdziłam dziś, że świat się kończy. W drodze nad jezioro zachaczyliśmy o "Żabkę" znajdującą się na naszym osiedlu w celu zakupienia czegoś do picia. I uwierzcie mi lub nie, wielu rzeczy bym się spodziewała  po tej sieci sklepów, ale na pewno nie tego, że znajdziemy tam książkę Stephena Kinga i to za 10 zł! W ten niebywały sposób "Stukostrachy" znalazły się w moich pazernych łapkach. Akurat w sam raz na jutrzejszą podróż do Katowic! Czas najwyższy zdać indeks i w ramach nagrody odwiedzić mój ulubiony komis z książkami (i zapewne wyleźć z niego obładowana kolejnymi tomami). Ah, rzecz jasna zapomniałabym do tego o obowiązkowej wizycie w SH na Korfantego! Ciekawa jestem cóż za rzeczy tym razem zastanę.

A dziś lekka, skąpa, mieszanka stylów pin up i rockabilly. Czyli zestaw idealny na upał i na spacer po naszym małym molo ;)



Oh ah Vader, romantyk!

Jestę spajdermenę xD



Ahh... nie wiem czemu, tak mi się przypomniała piosenka TSA - Rock:

Wszyscy pragną rock and rolla
Rock and roll nasz wielki brat
Taka chyba niebios wola
Rock and roll zdobywa świat
Ten pijany rytm
To jest właśnie wielki rock
My kochamy wszyscy rock and rolla
Kocha go też z nami cały świat
Taka w życiu nasza rola
Rock and rolla dobrze grać!
Hej dziewczyno! Baw się z nami
Cały świat oszalał już
My dla ciebie przecież gramy
Bo ty też chcesz rocka czuć
Nie ma dnia bez rock and rolla
Więc z nami tańcz, z nami tańcz
My kochamy wszyscy rock and rolla
Kocha go też z nami cały świat
Taka w życiu nasza rola
Rock and rolla dobrze grać!

środa, 3 lipca 2013

Koniec remontu i kolejne przełomowe momenty dzieciarni ;]

Normalnie nie wytrzymam! Remont wreszcie skończony! Meble przyjechały, wszystko jest pięknie ustawione. Maluchy moje mają wreszcie pokoik jak trzeba! Oczywiście oboje zachwyceni wszystkimi nowościami. A ja poprostu z zachwytu aż nie mogę wytrzymać hehe ;) A dodatkowo, wczoraj Tristan pierwszy raz usiadł bez podparcia! Mały zdolniacha. A na koniec dnia Wika po raz pierwszy zwróciła się do Marcela per "tato". Czyli kolejne wielkie przełomy moich małych dzieci. A dziś tak o parę fotek ze spaceru:

Miny takie trochu niewyraźne ;) Pewnie dlatego, że pokazywałam Wice gdzie będzie chodzić do szkoły haha :D


Taaa Młoda uwielbia trzaskać zdjęcia ;p A na tym drugim jako podejżanie grubo wyszłam -.- ^^

Oh i ah kiecke i sandałki trzeba zaprezentować!

Ale o co chodzi? :)