Miał być pełny post, ale obowiązki mnie pochłonęły doszczętnie tak więc życzę wam wszystkim zdrowych, wesołych, pogodnych świąt w rodzinnym gronie, dużo pomyślności i spełnienia wszystkich postanowień i planów w roku 2016 oraz oczywiście duuużo rock'n'rolla! I niech moc będzie z wami ;)
życzy cała nasza zakręcona, rockowa rodzinka!
środa, 23 grudnia 2015
piątek, 18 grudnia 2015
''Oh come all ye faithful, Joyful and triumphant''
Mamy grudzień moi mili, wszyscy czują klimat i z utęsknieniem wypatrują opadów śniegu, matki czują opary detergentów którymi raczą swoje mieszkania w szale porządków, zewsząd rozbrzmiewa "Last Christmas", ciężarówki coca-coli opanowały kraj, Kevin w ramówce Polsatu. Tak, zdecydowanie zbliżają się święta. Ja również dałam się ponieść temu szaleństwu i od dwóch tygodni usilnie wykonuję syzyfową pracę jaką jest generalnie wysprzątanie i odgracenie naszej nory.
niedziela, 29 listopada 2015
Przykładny glam rockowiec, czyli słów kilka o tolerancji, normach i zasadach w społeczeństwie.
Tak jakoś wczoraj wieczorem, siedząc z moim pseudo małżowatym w kuchni dyskutowaliśmy o różnych dupereleach. W pewnym momencie rozmowa nam zeszła na kwestie wtrącania się osób postronnych w wygląd dzieci oraz ogólnoprzyjęte normy. Chociażby fakt, który wzbudza wiele kontrowersji wśród ludzi, mianowicie mój syn nosi długie włosy i kolczyk. Do tego w lutym skończy dopiero trzy lata. Wiele razy słyszałam od nawet obcych ludzi, że to złe, że nie mam prawa decydować za niego, że jak będzie starszy to wtedy zapuści włosy i ewentualnie zrobi sobie kolczyk, że to głupie, bo przecież to chłopak. Co ciekawe kiedy córce robiłam kolczyki na roczek nikt nic nie powiedział. Za to kiedy, unikałam ubierania jej na różowo to były komentarze, że to dziewczynka, róż jest fajny, i w ogóle to dziewczynka nie może chodzić w czerni i ciemnych kolorach, bo to brzydko.
piątek, 27 listopada 2015
To nie jest dobry dzień dla naukowca...
Mamy godzinę 14:00. Właśnie zasiadłam z wielkim kubkiem kawy i jogurtem naturalnym do komputera. I tak, to moje śniadanie... Jak sam tytuł wskazuje to absolutnie nie jest dobry dzień. A zaczęło się od wczorajszego wieczoru, kiedy to Tristan wreszcie postanowił zasnąć w swoim pokoju, a my byliśmy pełni nadziei na wygodne wyspanie się. Niestety Wika, musiała zacząć wołać Adriana, drąc pyszczek na pełny regulator, bo nie mogła znaleźć swojego misia... W ten oto sposób Tris po dłuższej drzemce się wybudził i postanowił rozrabiać przez pół nocy. Rano ledwo zwlekliśmy się z łózka, wyprawiliśmy Młodą do szkoły i postanowiliśmy jeszcze trochę dospać. Efekt tego był taki, że Adrian gnał jak wariat do pracy co by się nie spóźnić, a mnie obudził telefon od dziadka, że już jedzie po nas.... Czyli około godziny 12:00.
czwartek, 12 listopada 2015
Okoń grillowany z warzywami
Jako, że ostatnio nie za bardzo mam o czym pisać, nic specjalnego się nie dzieje to wrzucę przepis, bo dawno nie było :) Pierwszy raz robiłam to danie na rocznicę, drugi raz ostatnio na obiad urodzinowy dla tej mojej łajzy (wraz z zupą dyniową i zakąskami do wina, ale o tym w innym poście) ;) Polecam stokrotnie!
środa, 4 listopada 2015
This is Halloween!
W tym roku udało nam się zrobić Halloween z jeszcze większą pompą niż w zeszłym. Już na tydzień przed przekopywałam czeluści internetu aby dobrać odpowiednie menu i jakieś ewentualne ozdoby. Dzieciaki, a w sumie to Wika obmyślała strój, bo dla Trisa miałam pomysł od dawna. Tak więc piątek i sobota upłynęły nam pod znakiem zakupów, bieganiny, szaleństw w kuchni oraz usilnej walki z papierem kolorowym, a do tego Huragan Tristanu rozwalał i rozsypywał wszystko co napotkał na swej drodze, wybitnie utrudniając mi robotę..... Ale wysiłek wart efektu, bo w sumie za niewielkie pieniądze zrobiliśmy naprawdę super imprezę młodym. Na początek trochę od strony przygotowawczej i cofniemy się nieco przed 31 października ;)...
czwartek, 15 października 2015
Koniec lata.
Połowa piździernika, przyszło zimno, szaruga, nawet śnieg zdążył zaskoczyć Polaków. Jest smętnie. Do tego ja mam sporo nauki, zaczęły się też przygotowania do komunii, poszukiwanie sali, powoli trzeba myśleć o prezentach na święta, plus parę jeszcze innych spraw zaprząta na okrągło moją głowę. Ale póki jeszcze wspomnienia świeże i pewna tęsknota za latem zostaje podzielę się z wami tym jak spędziliśmy ostatni ciepły weekend tego roku :) Jako że niedzielę mój luby miał wolną to postanowiliśmy wybrać się do zoo. I oto tego efekty:
czwartek, 8 października 2015
Charytatywni rock'n'rollowcy - 9 urodziny Kuby!
Dziś kochani, promujemy akcję, która wyszła przypadkiem z pewnej grupy dyskusyjnej :)
Mały Kuba 15.10.2015r. kończy 9 lat. Jako, że nie ma niestety możliwości i finansów aby zorganizować sobie jakoś te urodziny, do tego koledzy nie grzeszą elokwencją i empatią w stosunku do niego postanowiliśmy pomóc.
Mały Kuba 15.10.2015r. kończy 9 lat. Jako, że nie ma niestety możliwości i finansów aby zorganizować sobie jakoś te urodziny, do tego koledzy nie grzeszą elokwencją i empatią w stosunku do niego postanowiliśmy pomóc.
wtorek, 8 września 2015
Barwiące pastylki do kąpieli
Niedawno pisałam na facebooku, że jak tylko przetestuję pastylki i granulaty do kąpieli, które jak zapewne niektórzy pamiętają pojawiły się w Lidlu (razem z tą wielką promocją na pampersy i ciuszki niemowlęce) to wysmaruję opinię na ich temat.
poniedziałek, 7 września 2015
Festiwale to nie miejsce dla dzieci.
Ostatnio przynajmniej kilka razy usłyszałam stwierdzenie "festiwale/koncerty nie są dla dzieci". Zdziwiło mnie to bardzo, bo odkąd sięgam pamięcią przez ponad 10 lat chadzania na wszelkiego rodzaju spędy widywałam najmłodszych przedstawicieli społeczeństwa stosunkowo regularnie i często. Nigdy nie widziałam w tym nic złego, że rodzice uczą swoje pociechy tego do czego sami pałają takimi emocjami. Sama od pewnego czasu staram się zabierać na plenerowe imprezy moje dzieciaki (klubowe koncerty zostawię na czas kiedy się z tym oswoją) i pokazywać im coś poza szkołą, podwórkiem, palcem zabaw.
czwartek, 3 września 2015
"Nie jestem szalony. Po prostu interesuje mnie wolność."
No to nadszedł czas wyspowiadać się z ostatnich trzech tygodni wakacji. Jako, że pogoda mocno dopisywała to nie było nawet sensu siedzieć w domu tylko ruszaliśmy się z dzieciakami w plener, na plac, na lody itp. Ogólnie pierwszy tydzień po powrocie z gór pozostawiliśmy właśnie na taki luźny odpoczynek plus rozpakowanie rzeczy, pranie (oj było tego wierzcie mi...) i inne duperele...
środa, 12 sierpnia 2015
Redneck Paradise
Wracamy po krótkiej przerwie, z naładowanymi bateriami, wypoczęci, opaleni i pełni energii! W końcu udało mi się z familią, a wręcz komuną wyrwać z naszego urokliwego miasta na jeszcze bardziej urokliwą wieś pod Milówką. Pamiętacie ostre przygotowania, rozpisywanie listy i przygotowywanie tysiąca niezbędnych przedmiotów wartych zabrania na tę eskapadę? Powiem szczerze warto było.
niedziela, 26 lipca 2015
Niesamowity Świat Gumballa
Dzisiaj chciałabym wam przedstawić jeden z ulubionych seriali animowanych naszej familii. Wiadomo, że większość rodziców twierdzi, że kiedyś, za naszych czasów bajki i kreskówki były dużo lepsze i bardziej wartościowe niż teraz. I jest w tym sporo racji. Ale jako, że czasu nie cofniemy, a musimy się jakoś dostosować do panujących wśród naszych dzieci mód, warto czasami spróbować się przekonać do czegoś nowego i znaleźć coś może okazać się fajne. Nam się udało!
wtorek, 21 lipca 2015
Dr. Jekyll & Mr. Hyde
Od bardzo dawna nurtuje mnie pewna sprawa odnośnie rozbitych rodzin, byłych partnerów itd. Mało kiedy zdarza się bowiem, że kiedy dwoje dorosłych, wydawać by się mogło ludzi się rozchodzi to robią to z klasą, w miarę sensownie dogadani i świadomi tego, że są i tak powiązani ze sobą do końca życia przez dziecko. Rozumiem nerwy, złość, żal, czasem wręcz nienawiść. Na początku to normalne. Ale po jakimś czasie emocje opadają i nastaje świadomość, że dogadać się jednak trzeba, no bo przecież dziecko. Ale niestety zazwyczaj bywa tak, że po rozstaniu któreś z byłych partnerów (czasem oboje) za dużo eksperymentowało z eliksirami wszelkiej maści, bo po dawnej, znanej nam osobie nie pozostaje ani jeden ślad, za to mamy przed sobą już nie Dr. Jekylla, ale raczej Mr. Hyde'a w czystej postaci.
wtorek, 14 lipca 2015
Grillowany kurczak z purre z brokułów + efekty upartego dążenia do wymarzonej figury :D
Muszę się pochwalić ostatnio ostro się z ciotką Martą wzięłyśmy za siebie i ćwiczymy, trzymamy dietę, latamy na prądy... Ja się łudzę, że do naszego wyjazdu uda mi się choć ze 3 kg zrzucić! A skoro o dietach itd. mowa, to wrzucę dziś dla odmiany coś co ma ultra mało kalorii, a smakuje genialnie. Przekonałam się, że da się wyeliminować sól z posiłków. I przekonuję się również, że z dzieckiem przy dobrej organizacji też da się wiele rzeczy zrobić ;) Ile kobieta potrafi mieć w sobie determinacji, aby wcisnąć tyłek w ulubione spodnie ;)
Siłownia u cioci. Z braku innych opcji bobasa trzeba było wziąć ze sobą jako dodatkowy ciężarek :D
Prądy zawsze spoko. Leżysz 1,5 godziny podłączona do prądu a kaloryfer robi się sam ;)
Pa pa bekonie, wołowino, reszto niezdrowego żarcia... przynajmniej na jakiś czas ;)
Teraz podobno takie foty modne nie? :D
No ale miał być przepis ;) Zatem proszę bardzo.
Składniki (na 3 osoby):
- Podwójna pierś z kurczaka
- Jeden brokuł
- 1/3 - 1/2 kalafiora (ja po prostu miałam resztkę niewykorzystaną do zupy)
- 2-3 ząbki czosnku
- zielony ogórek
- pomidor
- kawałek pora
- szczypiorek
- kubeczek jogurtu naturalnego
- cytryna
- pieprz
- zioła prowansalskie
- oregano
- czosnek granulowany
- świeża bazylia kilka listków
1.Filety z kurczaka kroimy wzdłuż, aby stały się cieńsze, skrapiamy solidnie cytryną, doprawiamy pieprzem i ziołami i wstawiamy tak na godzinkę, dwie do lodówki.
2. Brokuł i kalafior gotujemy na parze.
3. W międzyczasie kroimy ogórek, pomidora, pora i szczypiorek drobno siekamy. Mieszamy z dodatkiem ziół i 3/4 kubka jogurtu.
4. Kiedy mięso przejdzie przyprawami kładziemy je grilla elektrycznego (może być zwykły grill albo patelnia grillowa) i pieczemy dokładnie z obu stron. Przewracamy co kilka minut, aż mięso się zarumieni, a w środku nie będzie surowe.
5. Kiedy brokuł i kalafior ugotują się, wrzucamy je do blendera, dodajemy pokrojone ząbki czosnku, posiekaną bazylię, pieprz, zioła prowansalskie, oregano. Wlewamy resztę jogurtu. Miksujemy.
6. Podajemy.
Smacznego! :)
Dopingujcie nas co by nam motywacja nie spadła!! :)
sobota, 11 lipca 2015
"Sweet home Alabama, mówisz niego jak ze snu... Sweet home Alabama, takie niebo jest i tu..."
Przygotowania do wakacyjnego wyjazdu czas start! W zeszłym roku moja szanowna rodzicielka zabrała mnie, moje latorośle oraz psa na wakacje nad morzem. Wynajęty pokój, łazienka, wygoda, cud i miód. W tym roku, dla odmiany pojechała z dziadkami i moją córą. My za to doszliśmy z Adrianem do wniosku, że oto czas pojechać do mojej samotni w górach, nieopodal Milówki. I wszystko byłoby super, znajomi skrzyknięci, data ustalona itd. Pozostało zgadać się z byłym czy na ten czas weźmie do siebie naszego syna, a dziadkowie Wikę. Plan bowiem był taki, że wybywamy sami co by odpocząć, pokazać reszcie świata środkowy palec i nakazać nieprzychylnym pocałować nas tam gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. Ale przecież gdyby wszystko poszło zgodnie z planem to byłoby zbyt pięknie. Okazało się bowiem, że ex nie ma możliwości wtedy zabrać Tristana, a jak wiadomo dla moich dziadków oba potwory to za wiele, zwłaszcza na tydzień. Zatem po wymianie poglądów w tej kwestii z przyjaciółką padła szybka decyzja, a co nam tam w sumie zabierzmy dzieciaki ze sobą! Będzie fajnie, zabawnie, dzieci się pobawią, a przecież 7-9 dorosłych ludzi da sobie z nimi radę. Spędzimy wakacje jak prawdziwi dorośli, a nie jak te chachary ;) Tylko Adrian lekko sceptycznie do tego podszedł, mając nieco racji w tym, że jak wiadomo dzieci mogą się nudzić więc trzeba zabrać im zabawki itd. Plus nasze oba kempingi nie są najlepiej przystosowane na przybycie dwójki diabelnie ruchliwych dzieci więc najlepiej zabrać do tego pół apteki i szpitala... psychiatrycznego również. No i wiadomo pies - ciele i jak my się w ogóle pomieścimy. Chaos!
I tu zaświtał mi jeszcze jeden fakt. Chomik i skoczki mogą zostać na te parę dni same, ktoś znajdzie się aby wpaść i dać im jeść i pić. Ale świnka morska sama zostać nie może, ponieważ je codziennie i wymaga trochę więcej uwagi. Na to mój luby już załamał ręce doszczętnie i tylko tęskno zapytał czy chociaż zmieścimy gdzieś jego gitarę, bo inaczej oszaleje. I właśnie w tym momencie mój niezawodny, matczyny zmysł logistyczny zaczął planować tą eskapadę na trzy tygodnie przed wyjazdem. A jest co planować!
Kwestia pierwsza.
Weryfikacja sposobu dojazdu. Miało być auto i pociąg, w tym wypadku będą dwa samochody. Jako, że Fiat Brava Adriana jest dość kompaktowym autkiem nie ma nawet co się łudzić, że się do niego pomieścimy całą bandą. Telefon do dziadka czy swego Merca użyczy. "Ano użyczy, a czy on cholera ma inny wybór jak zawsze mu d*** zawracamy." Kochany dziadek ;) Godziny mniej więcej ustalone, plan jest, wiadomo kto z kim i jak dojeżdża. A ja do tego co by się podróż nie dłużyła i co by była ciekawsza stwierdziłam, ze warto byłoby zajechać po drodze przez Węgierską Górkę, pokazać dzieciakom bunkry oraz skoczyć nad Sołę. A w samej już Milówce odwiedzić tamtejsze mini zoo. Plan przyjęty, sprawa zamknięta.
Kwestia druga.
O ile samemu spakować się na tygodniowy wyjazd to w sumie pikuś, o tyle spakować siebie, dwoje dzieci, psa i świnkę to już mocny hardcore. Na początek trzeba stworzyć listę. Albo nie.. Dwie listy! Pierwsza, podzielona na kategorie z rzeczami które absolutnie trzeba zabrać. Ile i jakie ubrania, zabawki, apteczka, chemia, inne bzdety. Do tego druga lista co jeszcze muszę dokupić na wyjazd. Na szczęście nie jest aż tak długa. Pierwsza budzi we mnie dużo większą grozę... I się zaczęło. Najpierw szukanie klatki (ta którą Tyler miał do tej pory była pożyczona i też sporo za duża do samochodu), transportera, smyczy... Na szczęście trafił się dobry człowiek, który za pięćdziesiąt polskich nowych złotych sprzedał mi cały duży komplet rzeczy dla świniaka. Odhaczone. Dziś będąc w TESCO na zakupach już miałam zakodowaną listę w głowie i zaczęłam się rozglądać za cenami piłek, potrzebnych leków, szczoteczek do zębów dla dzieci (w domu mają elektryczne, na kempingu nie mamy prądu więc nici z ładowania) itd.
Kwestia trzecia.
Wymyślić co zabrać dzieciom do zabawy, jaką rozrywkę im zapewnić, jak sprawić aby ten wyjazd był w miarę mało kłopotliwy dla wszystkich. Sam fakt posiadania ukochanych pupili sporo załatwia, ale to nie wszystko. Kilka zabawek, książeczek itd. też coś daje. Znalazłam też dziś na innym blogu parentingowym (www.mamawdomu.pl) pomysł na eksperyment z farbowaniem kwiatków barwnikami spożywczymi. No to kolejny zakup do listy dopisany. Teraz pozostaje mi wymyślić jeszcze inne tego typu zabawy. A może wy jakieś znacie i coś podpowiecie? ;)
Podsumowując, skoro same przygotowania to taki szał, to zaczynam bać się samego wyjazdu :D A do tego pisząc to przypomniałam sobie, że szanowny dziadek ma niedziałające radio w samochodzie, a dzieciaki uwielbiają świrować do Guns'N'Roses i im podobnym podczas jazdy... szlag by to....
No a teraz czas na trochę wspominek, czyli oto co odkopałam z poprzednich wyjazdów w odmętach mojego dysku:
I tu zaświtał mi jeszcze jeden fakt. Chomik i skoczki mogą zostać na te parę dni same, ktoś znajdzie się aby wpaść i dać im jeść i pić. Ale świnka morska sama zostać nie może, ponieważ je codziennie i wymaga trochę więcej uwagi. Na to mój luby już załamał ręce doszczętnie i tylko tęskno zapytał czy chociaż zmieścimy gdzieś jego gitarę, bo inaczej oszaleje. I właśnie w tym momencie mój niezawodny, matczyny zmysł logistyczny zaczął planować tą eskapadę na trzy tygodnie przed wyjazdem. A jest co planować!
Kwestia pierwsza.
Weryfikacja sposobu dojazdu. Miało być auto i pociąg, w tym wypadku będą dwa samochody. Jako, że Fiat Brava Adriana jest dość kompaktowym autkiem nie ma nawet co się łudzić, że się do niego pomieścimy całą bandą. Telefon do dziadka czy swego Merca użyczy. "Ano użyczy, a czy on cholera ma inny wybór jak zawsze mu d*** zawracamy." Kochany dziadek ;) Godziny mniej więcej ustalone, plan jest, wiadomo kto z kim i jak dojeżdża. A ja do tego co by się podróż nie dłużyła i co by była ciekawsza stwierdziłam, ze warto byłoby zajechać po drodze przez Węgierską Górkę, pokazać dzieciakom bunkry oraz skoczyć nad Sołę. A w samej już Milówce odwiedzić tamtejsze mini zoo. Plan przyjęty, sprawa zamknięta.
Kwestia druga.
O ile samemu spakować się na tygodniowy wyjazd to w sumie pikuś, o tyle spakować siebie, dwoje dzieci, psa i świnkę to już mocny hardcore. Na początek trzeba stworzyć listę. Albo nie.. Dwie listy! Pierwsza, podzielona na kategorie z rzeczami które absolutnie trzeba zabrać. Ile i jakie ubrania, zabawki, apteczka, chemia, inne bzdety. Do tego druga lista co jeszcze muszę dokupić na wyjazd. Na szczęście nie jest aż tak długa. Pierwsza budzi we mnie dużo większą grozę... I się zaczęło. Najpierw szukanie klatki (ta którą Tyler miał do tej pory była pożyczona i też sporo za duża do samochodu), transportera, smyczy... Na szczęście trafił się dobry człowiek, który za pięćdziesiąt polskich nowych złotych sprzedał mi cały duży komplet rzeczy dla świniaka. Odhaczone. Dziś będąc w TESCO na zakupach już miałam zakodowaną listę w głowie i zaczęłam się rozglądać za cenami piłek, potrzebnych leków, szczoteczek do zębów dla dzieci (w domu mają elektryczne, na kempingu nie mamy prądu więc nici z ładowania) itd.
Kwestia trzecia.
Wymyślić co zabrać dzieciom do zabawy, jaką rozrywkę im zapewnić, jak sprawić aby ten wyjazd był w miarę mało kłopotliwy dla wszystkich. Sam fakt posiadania ukochanych pupili sporo załatwia, ale to nie wszystko. Kilka zabawek, książeczek itd. też coś daje. Znalazłam też dziś na innym blogu parentingowym (www.mamawdomu.pl) pomysł na eksperyment z farbowaniem kwiatków barwnikami spożywczymi. No to kolejny zakup do listy dopisany. Teraz pozostaje mi wymyślić jeszcze inne tego typu zabawy. A może wy jakieś znacie i coś podpowiecie? ;)
Podsumowując, skoro same przygotowania to taki szał, to zaczynam bać się samego wyjazdu :D A do tego pisząc to przypomniałam sobie, że szanowny dziadek ma niedziałające radio w samochodzie, a dzieciaki uwielbiają świrować do Guns'N'Roses i im podobnym podczas jazdy... szlag by to....
No a teraz czas na trochę wspominek, czyli oto co odkopałam z poprzednich wyjazdów w odmętach mojego dysku:
Już w drugiej ciąży. Można powiedzieć, że Tristan jednak na naszym rancho już był :)
Uhahany Vader. Ten to ma tam raj!
Czym byłaby wieś bez krowy ;)
Jakieś wygłupy, człowiek drzewo itd :D A było to lat temu... 6!
Willa Breta Michaelsa to to może nie jest, ale mieszkać się da ;)
Willa nr 2 :D
Z piesełem <3 p="">
3>
3>
Zabawy z Vaderem na łące.
Salamandra co to zamieszkała pod wc ;)
Wygłupy pod znakiem MJ. Oj maltretowaliśmy wtedy jego muzykę, jakoś tydzień po jego śmierci to był.
No, a tutaj trochę widoków z okolicy:
A tu część listy (jakaś... 1/4?). W trakcie jej pisania dostałam ataku głupawki i postanowiłam dopisać dzieci i psa, bo w natłoku tych wszystkich rzeczy jeszcze o nich zapomnimy :D
Trzymajcie kciuki za nas cobyśmy ogarnęli ten wyjazd! :)
czwartek, 2 lipca 2015
Spaghetti z owocami morza
Dziś się jakoś wyjątkowo rozkręcam, ale nie mogę się powstrzymać po tym co dziś wyczarowaliśmy na obiad :)
Składniki:
- mrożone owoce morza (my mieliśmy takie paczki po 250 g, krewetki i mieszanka)
- makaron spaghetti
- natka pietruszki
- 1,5 średniej cebuli
- 4-5 ząbków czosnku
- białe wytrawne wino tak 3/4 szklanki
- kurkuma
- chilli
- sól
- pieprz
- sok z połowy cytryny
- oliwa z oliwek
Składniki:
- mrożone owoce morza (my mieliśmy takie paczki po 250 g, krewetki i mieszanka)
- makaron spaghetti
- natka pietruszki
- 1,5 średniej cebuli
- 4-5 ząbków czosnku
- białe wytrawne wino tak 3/4 szklanki
- kurkuma
- chilli
- sól
- pieprz
- sok z połowy cytryny
- oliwa z oliwek
Rozmrażamy owoce morza.
Cebulę i czosnek siekamy dość drobno i podsmażamy na oliwie. Kiedy się zeszklą, wrzucamy owoce morza.
Dodajemy sól, pieprz, chilli, kurkumę i sok z cytryny. Smażymy to wszystko około 5 minut (w międzyczasie wstawiamy makaron).
Dolewamy wino (reszta będzie pasowała do kolacji ;)) i gotujemy to tak kolejne 5-10 minut.
Na samym końcu wrzucamy natkę pietruszki, mieszamy i można podawać.
Voila!
Smacznego! :)
Szpinak zapiekany z jajkami
A dzisiaj wrzucam coś co jakiś czas temu włączyliśmy na stałe do naszego śniadaniowego menu. Najlepiej do wykonania tego dania sprawdzają się tzw kokilki, ale jako że ich nie posiadam póki co to radzę sobie z naczyniem żaroodpornym.
Składniki (na 4 osoby):
- 4-5 jajek
- paczka szpinaku mrożonego (świeży też jak najbardziej się nada zwłaszcza, że mamy sezon)
- szynka
- średnia cebula
- ser
- śmietana gęsta (12 lub 18%)
- 1-2 ząbki czosnku
- sól
- pieprz
- oregano
Rozmrażamy szpinak i odcedzamy z wody. Cebulę i czosnek siekamy i podsmażamy na patelni. Dodajemy szpinak oraz pokrojoną drobno szynkę i jeszcze chwilkę smażymy. Dodajemy 2-3 łyżki śmietany, mieszamy. Można doprawić jak ktoś lubi. Przekładamy masę do naczynia żaroodpornego lub kokilek. Na to kładziemy ser (posiekany lub starty, na takie naczynie jak ja mam wystarczy około 10 dg), a na samą górę wbijamy jajka. Solimy, pieprzymy, wrzucamy oregano wedle uznania i wstawiamy do rozgrzanego piekarnika (180 stopni) na mniej więcej 15 minut (należy doglądać zapiekanki, jajka muszą się ściąć).
Gotowe!
Składniki (na 4 osoby):
- 4-5 jajek
- paczka szpinaku mrożonego (świeży też jak najbardziej się nada zwłaszcza, że mamy sezon)
- szynka
- średnia cebula
- ser
- śmietana gęsta (12 lub 18%)
- 1-2 ząbki czosnku
- sól
- pieprz
- oregano
Rozmrażamy szpinak i odcedzamy z wody. Cebulę i czosnek siekamy i podsmażamy na patelni. Dodajemy szpinak oraz pokrojoną drobno szynkę i jeszcze chwilkę smażymy. Dodajemy 2-3 łyżki śmietany, mieszamy. Można doprawić jak ktoś lubi. Przekładamy masę do naczynia żaroodpornego lub kokilek. Na to kładziemy ser (posiekany lub starty, na takie naczynie jak ja mam wystarczy około 10 dg), a na samą górę wbijamy jajka. Solimy, pieprzymy, wrzucamy oregano wedle uznania i wstawiamy do rozgrzanego piekarnika (180 stopni) na mniej więcej 15 minut (należy doglądać zapiekanki, jajka muszą się ściąć).
Gotowe!
Tak wiem, że mam syfiate naczynie, niestety ciężko to usunąć :D
Przed włożeniem do piekarnika.
Po wyjęciu z piekarnika. :)
poniedziałek, 29 czerwca 2015
Kurczak/Indyk w pomarańczach
Dobra, wylałam już nieco swoje wypociny i trochę jadu, teraz czas wrzucić jakiś przepis, bo mam już tego całkiem sporo do opisania.
Składniki:
- 750-900 g filetu z indyka lub kurczaka (zależy co kto lubi i czy chce taniej czy drożej)
- 2 pomarańcze
- 2-3 garści słonecznika łuskanego
- ryż
- imbir mielony
- sól
- pieprz
- zioła prowansalskie
- oliwa z oliwek
- miód
Mięso kroimy na kawałki i podsmażamy na rozgrzanej oliwie (nie lejemy za dużo średnio 2-4 łyżki, żeby nie przypaliło mięsa). Solimy i pieprzymy wedle uznania. Po chwili dodajemy 2-3 łyżki miodu, obrane i pokrojone w cząstki pomarańcze. Nadal smażymy. Kiedy mięso będzie już prawie gotowe dorzucamy zioła prowansalskie (2 łyżeczki), imbir (tak na oko sypałam, ale też ze 2-3 łyżeczki, zależy jak mocno chcemy go czuć. Pamiętajmy że to dość wyrazista przyprawa, a jeśli dodamy świeży tym bardziej!) i garść pestek słonecznika. Jeśli wytworzy się nam za mało soku możemy dodać trochę wody, aby powstał sos. Ja osobiście nie dolewałam, nie było potrzeby. W międzyczasie wstawiamy ryż (no tego chyba opisywać nie muszę xD). Danie nadal smażymy, aż mięso będzie gotowe, kruche, jednak nie przypalone i suche. Podajemy z ryżem posypując resztą słonecznika. Smacznego!
Jedliśmy wczoraj i było naprawdę świetne, polecam! :) Przepis wynalazłam dawno temu w jakiejś gazecie.
Składniki:
- 750-900 g filetu z indyka lub kurczaka (zależy co kto lubi i czy chce taniej czy drożej)
- 2 pomarańcze
- 2-3 garści słonecznika łuskanego
- ryż
- imbir mielony
- sól
- pieprz
- zioła prowansalskie
- oliwa z oliwek
- miód
Mięso kroimy na kawałki i podsmażamy na rozgrzanej oliwie (nie lejemy za dużo średnio 2-4 łyżki, żeby nie przypaliło mięsa). Solimy i pieprzymy wedle uznania. Po chwili dodajemy 2-3 łyżki miodu, obrane i pokrojone w cząstki pomarańcze. Nadal smażymy. Kiedy mięso będzie już prawie gotowe dorzucamy zioła prowansalskie (2 łyżeczki), imbir (tak na oko sypałam, ale też ze 2-3 łyżeczki, zależy jak mocno chcemy go czuć. Pamiętajmy że to dość wyrazista przyprawa, a jeśli dodamy świeży tym bardziej!) i garść pestek słonecznika. Jeśli wytworzy się nam za mało soku możemy dodać trochę wody, aby powstał sos. Ja osobiście nie dolewałam, nie było potrzeby. W międzyczasie wstawiamy ryż (no tego chyba opisywać nie muszę xD). Danie nadal smażymy, aż mięso będzie gotowe, kruche, jednak nie przypalone i suche. Podajemy z ryżem posypując resztą słonecznika. Smacznego!
Jedliśmy wczoraj i było naprawdę świetne, polecam! :) Przepis wynalazłam dawno temu w jakiejś gazecie.
W trakcie gotowania
Gotowe mięso z sosem. Tak to powinno wyglądać (Wiem nie jest tu zachęcające, ale jak to ładnie nałożyć jest lepszy efekt :))
Zdjęcia niestety mam tylko dwa, bo zanim zdążyłam pstryknąć efekt końcowy rodzinka rzuciła się na to jak sępy :D
Patologia pod przykrywką normalności.
Po długim przemyśleniu pewnych spraw
dochodzę do wniosku, że moje jakże "ĄĘ" osiedle oraz
jego mieszkańcy (apsik! lizodupy...), tak bardzo czepiają się
mojej osoby i moich dzieci właściwe bez żadnych podstaw czy
powodów (w końcu my takie zło wcielone, Addamsowie itd!!) nie
widząc, że sami wychowują najzwyczajniejszą w świecie bandę
niewychowanych bachorów (darujcie słownictwo, ale nie wiem już jak
to zjawisko nazwać). Ale cóż, czego ja oczekuję skoro
rodzice wcale lepszego przykładu nie dają co miałam nie raz okazję
widzieć (wymuszanie, nachalne i zwyczajnie ośmieszające kasy na
niby to kwiaty dla nauczycieli, co potem powielają ich gnojki na
innych dzieciach. Wszechobecne włazidupstwo, chamstwo wobec innych
czy zwyczajnie sztuczna, waląca fałszem na kilometr udawana
uprzejmość... Tak, tak... ja też mam oczy i widzę. A Sukieneczka
czy dresik i balerinki nie ukryją tego co widać gołym okiem drogie
mamusie...)
Plagą istną jest już fakt, że owi młodzi ludzie nie potrafią najzwyczajniej w świecie powiedzieć "dzień dobry", "do widzenia", tudzież przedstawić się lub zapytać o cokolwiek. Za to bez najmniejszego skrępowania potrafią wparować Ci bez słowa do domu, porozwalać rzeczy Twoich dzieci, ba nawet rzucać nimi o ścianę, albo np. rowerem córki ze schodów. Potrafią również biegać po całym domu drąc ryje tak, że uszy puchną, a po podwórku dokładać do tego darcia takie cudne wiązanki, że ostatnio 8-latek krzyczący na pełny regulator "kuurwaaa ja pierdooleee!!!!!" nie był nawet specjalnie dla mnie szokujący. Czyje to? Oczywiście "normalnych, ułożonych, przykładnych lizusów osiedlowych". Ciekawostka? Moja Młoda nie klnie. Nie, nie schlebiam tu sobie nad wyraz. Tak podsłuchuję nie raz jej słownictwo na podwórku (wierzcie mi, z pierwszego piętra wszystko słychać), jedyne co się jej zdarzyło to może ze trzy razy w życiu coś tam palnąć, za co już miała karę i wystarczyło, aby się nauczyła. Mówiąc najogólniej ze wszystkich Wiktorii znajomych, a trochę ich jest, spotkałam jednego chłopczyka, który przywitał się, przedstawił i grzecznie się razem bawili zabawkami u dzieci w pokoju. I wyjątkowo nawet nie znęcali nad Trisem.
Plaga nr 2 To coś co u mnie dziś przelało czarę goryczy. Mianowicie bezczelnie włażenie przez obce dzieci do kuchni i wyżeranie z lodówki tudzież szafki ze słodyczami. Zniknęła paczka dość drogich cukierków i żelki Młodego. I to nie pierwszy raz takie coś, bo oczywiście niedożywione biedactwa zawsze nagle chcą kanapki, picie, słodycze itd. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby po 1 nie zachowanie opisane powyżej. Po 2 gdyby ktokolwiek o to poprosił i częstował się z kulturą. A nie panoszył się samowolnie po czym zastajesz pusty karton po soku (godzinę temu był pełny wtf???) i brak połowy paczki chleba (rano kupowałaś/łeś.), gdzie potem znajdujesz w pokoju dzieci niedbale zostawione ponadgryzane kanapki z Nutellą, której też o dziwo połowy nie ma (tudzież inne produkty). Za to, żeby było ciekawiej jak córka jest w gościach u swoich znajomych to nikt nie jest chętny aby czymkolwiek poczęstować. Za to żreć u kogoś to jak najbardziej. Czas chyba na zdecydowaną banicję na odwiedziny okolicznych dzieci, bo jeszcze jeden dziób wsadzony w moją lodówkę lub szafkę, jedno "kurwa" w moim domu, jeden rozpiździel i robienie bydła również w moim domu zaowocuje pójściem do szanownych rodziców z rachunkiem, nagadaniem na temat żywienia i wychowania swoich potworów przed wypuszczeniem w cholerę i zagrożeniem wizytą w zasranym MOPSie, bo mam wrażenie, że tymi dzieciakami się chyba nikt nie zajmuje skoro tak ochoczo wyżerają czyjeś zapasy i rozwalają czyjeś rzeczy. Amen. -.-
Drodzy rodzice albo się ogarnijcie i zacznijcie wychowywać dzieci, a nie bawcie się w bezstresowe wymysły albo się do cholery wykastrujcie i nie rozmnażajcie, bo mnie już krew zalewa!
Ktoś może zechce coś dodać od
siebie w tej kwestii?
niedziela, 28 czerwca 2015
"...na zawsze i na wieczność uczyńmy z życia święto, by będąc tu przez chwilę wszystko zapamiętać..."
Po tym weekendzie mamy co opowiadać! Otóż w piątek, tuż po zakończeniu roku mojej Wiki (w tym roku bezproblemowo udało się jej zdać! Gratulacje!) i odebraniu świadectw postanowiliśmy wybrać się na imprezę z Minionkami, organizowaną między innymi w Katowicach (ja tam tej bajki nie ogarniam, ale ważne, że atrakcje dla dzieci były), a przy tej okazji mogłam spotkać się ze swoją koleżanką Natalią (pozdrawiamy :D). Nasza historia jest dość zabawna, bo spotkałyśmy się po dziewięciu latach od naszego pierwszego spotkania, którym była... podróż z Niemiec do Polski autokarem. Przegadałyśmy wtedy długie godziny i znajomość została. I mam nadzieję, że trwać będzie jeszcze wiele lat!
Na dzień dobry spotkały nas drobne problemy natury złośliwości rzeczy martwych. Otóż zaplanowany pociąg, okazał się być zastąpiony autobusem, bo remonty na torach (ehh... kocham ten kraj naprawdę...), więc mój dzielni mężczyzna podjął się misji zawiezienia nas do Katowic. I to przebiegło bez problemowo, za to powrót zajął mu około 2 godziny. Tychy od Katowic dzieli raptem z 20 km.... Ale korki muszą być, bo za dobrze by niektórym było.
Tak więc spotkałyśmy się z naszymi dziećmi i mamą Nati pod Galerią Katowicką, gdzie dzieci mogły wyszaleć się na zamkach do skakania, wycyckać nas doszczętnie z pieniędzy, bo wiadomo a to McDonald's i zestaw, a to jakieś zabawki i bibeloty, a to lody, a to księgarnia gdzie znów wydaliśmy za dużo, a to stoisko z filmami itp. itd. Oczywiście bez kopania w sztucznej plaży też się nie obyło. Te kilka godzin atrakcji już było dość męczące, wszak wiadomo, że utrzymanie w ryzach trójki szkrabów to nie lada wyzwanie! Ciekawa jestem swoją drogą ile mam lub ojców zabrało swoje dzieci na te imprezy (były w wielu miastach w Polsce), warto było nie da się ukryć.
Ale, ale! To nie był koniec atrakcji! Około godziny 18 rozjechałyśmy się każde swoimi pociągami. Adrian postanowił nie ryzykować kolejnej dwugodzinnej podróży, więc zaproponował, że odbierze nas z dworca i pojedziemy prosto na Dni Mikołowa. Tak więc zrobiliśmy. Przewidując, że wieczorem będzie chłodno trzeba było się przebrać, a oczywiście Janis zawsze uzna, że przebieranie koszulki i gaci podczas jazdy jest genialnym pomysłem! I wcieli go w życie ;) Dzieci jednak ubraliśmy na miejscu. Jako, że mieliśmy jeszcze sporo czasu do koncertu Wilków, postanowiliśmy zabrać dzieci na jakiś najbliższy plac zabaw. I o dziwo znaleźliśmy w parku piękny drewniany placyk, na tyle oryginalny, że postanowiłam uwiecznić go na zdjęciach.
Na dzień dobry spotkały nas drobne problemy natury złośliwości rzeczy martwych. Otóż zaplanowany pociąg, okazał się być zastąpiony autobusem, bo remonty na torach (ehh... kocham ten kraj naprawdę...), więc mój dzielni mężczyzna podjął się misji zawiezienia nas do Katowic. I to przebiegło bez problemowo, za to powrót zajął mu około 2 godziny. Tychy od Katowic dzieli raptem z 20 km.... Ale korki muszą być, bo za dobrze by niektórym było.
A do Guns'N'Roses w aucie młodzi bawią się tak! :D (wybaczcie kiepskie zdjęcia, ale coś musiałam mieć uwalony obiektyw, albo zwyczajnie aparat miał kiepski dzień.)
Tak więc spotkałyśmy się z naszymi dziećmi i mamą Nati pod Galerią Katowicką, gdzie dzieci mogły wyszaleć się na zamkach do skakania, wycyckać nas doszczętnie z pieniędzy, bo wiadomo a to McDonald's i zestaw, a to jakieś zabawki i bibeloty, a to lody, a to księgarnia gdzie znów wydaliśmy za dużo, a to stoisko z filmami itp. itd. Oczywiście bez kopania w sztucznej plaży też się nie obyło. Te kilka godzin atrakcji już było dość męczące, wszak wiadomo, że utrzymanie w ryzach trójki szkrabów to nie lada wyzwanie! Ciekawa jestem swoją drogą ile mam lub ojców zabrało swoje dzieci na te imprezy (były w wielu miastach w Polsce), warto było nie da się ukryć.
McDonald'owe od Natalii :)
Od razu widać które to rodzeństwo :D
Łiiii!!!! ^^
Jupi! :) Dmuchany zamek na propsie!
Wizyta w Macu obowiązkowa! Od tygodnia od obojga słyszałam marudzenie, że chcą iść na niezdrowe żarcie ;) (samo się przesiedli do czystego stolika, a matki z tym syfem zostawili xD)
Ciotka z młodymi wybiera bajki na dvd :D Ehh te promocje, przeceny i każda baba się na to złapie (ja również...)
Tris, Wika i Julka knują pod schodami (przynajmniej na chwilę usiedli w jednym miejscu)
Fotka którą znalazłyśmy na stronie Galerii Katowickiej i pozwoliłam sobie ukraść ;) Fejm się zgadza!
Ale, ale! To nie był koniec atrakcji! Około godziny 18 rozjechałyśmy się każde swoimi pociągami. Adrian postanowił nie ryzykować kolejnej dwugodzinnej podróży, więc zaproponował, że odbierze nas z dworca i pojedziemy prosto na Dni Mikołowa. Tak więc zrobiliśmy. Przewidując, że wieczorem będzie chłodno trzeba było się przebrać, a oczywiście Janis zawsze uzna, że przebieranie koszulki i gaci podczas jazdy jest genialnym pomysłem! I wcieli go w życie ;) Dzieci jednak ubraliśmy na miejscu. Jako, że mieliśmy jeszcze sporo czasu do koncertu Wilków, postanowiliśmy zabrać dzieci na jakiś najbliższy plac zabaw. I o dziwo znaleźliśmy w parku piękny drewniany placyk, na tyle oryginalny, że postanowiłam uwiecznić go na zdjęciach.
Powrót ciuciu (bo Tristanu tak zarządził!)
No, a to plac który mi się tak szaleńczo spodobał!
Jest w nim coś ciekawego (ciekawa jestem jak wygląda w nocy, zapewne dosyć creepy :D)
Młodzi się huśtają, a jakże!
Wujek pilnuje, żeby nikt się nie zabił ;)
Po zabawie na placu, uznaliśmy, że warto by było pójść coś zjeść i się napić. Zatem krążąc po alejkach przy Mikołowskim rynku natknęliśmy się na świetną i tanią pizzerię, która serwowała cholernie smaczne jedzenie. Mianowicie Pizzeria Silesia. Polecam tam zajrzeć w wolnej chwili! ;) No i po posiłku dawaj, na koncert. Wszystko było spoko, Młodzi się bawili, a w sumie to najwięcej wybawiła się Wika skacząc, tańcząc i siedząc na barana u wujka. Mi przypadł zaszczyt trzymana jaśnie Trisa, który postanowił sobie bezczelnie zasnąć i ani myślał, przez pół koncertu pozwolić się przełożyć do Adriana. Efektem tego są moje od dwóch dni obolałe kości, mięśnie i diabli wiedzą co jeszcze. Wczoraj nie byłabym w stanie napisać nawet tego posta, tak byłam osłabiona i drżały mi ręce. Obiecałam już Młodemu, że jak skończy 18-naście to będzie mnie trzymał na barana pół koncertu w akcie zemsty ;) Tak czy siak przyznać trzeba, że Wilki po raz kolejny dały czadu (jak zawsze oczywiście!), warto było nawet nadwyrężyć kręgosłup. No i o dziwo natknęliśmy się, na miłą ochronę, która pomogła nam wyjść tuż przed bisami z tego tłumu. Tak więc uznaję wszem i wobec, z dziećmi naprawdę da się chodzić na koncerty! Młodzi padli tak solidnie, że spali do 10 (a nawet dłużej) następnego dnia. Misja wypełniona!
Zdjęcia może nieco słabe, ale ważne, że pan Robert uwieczniony ;) Auuuu!!!
Tak bobasowaty padł :D (i raczył przenieść się do wujka na ręce) Niby taki demon ale jak śpi to normalnie sama słodycz!
Uradowana koncertem Wikula :) Aż mnie duma rozpiera, w końcu się przekonała całkowicie :D
Jest moc! Tworzę sobie małe klony ;) Duma mode on :D
A to nasze łupy z tej całej eskapady (z koncertu nic nie mamy, autograf dorwała rok temu, a w tym musieliśmy lecieć, bo młodzi padali totalnie :P).
Dla mamy:
"Wampiry. Historia z zimną krwią spisana" - B. Karg, A. Spaite, R. Sutherland
"Carrie" - S. King (dawno chciałam ją dorwać w wersji papierowej!)
" Tengu: Powieść o demonicznej zemście nuklearnej" - G. Masterton
No i filmy: "Watchmen: Strażnicy" wart polecenia każdemu!
"Straceni chłopcy" dla miłośników wampirów i klimatów rockowych ;)
Dla bajtli:
Czytanka z trzema opowiadaniami (z tego co widzę dodawana kiedyś do pisma "Rodzice")
"Monster High: Upiorna szkoła" L. Harrison (Wika ma świra na ich punkcie od pewnego czasu. A ja wciąż ubolewam czemu za moich czasów takich fajnych lalek nie produkowali tylko te różowe paskudztwa ;P)
Plus filmy: "Monster High: Upiorki rządzą!"
I klasyka "Pocahontas" (w końcu kto z nas tych bajek nie oglądał i nie uwielbiał :))
Dla zainteresowanych tanią książką moli polecam komis w Katowicach przy ul. Mickiewicza. Numeru nie pamiętam, ale jeśli kogoś to ma w jakiś sposób naprowadzić, to obok w tej samej bramie mieści się sex shop ;) Co tam wpadam, to zawsze wydaję jakąś większą sumę na kolejne tomiszcza z grozą plus jakieś bajki dla młodych. Warto sprawdzić naprawdę! :))
A teraz kończę te swoje wypociny, gdyż za jakąś chwilę przyjedzie do nas moja mama i jak wiadomo trzeba będzie ją ugościć. Zatem moi drodzy miłej lektury!
Party on!
Subskrybuj:
Posty (Atom)