czwartek, 18 lipca 2013

Kombinatoryka stosowana.

Jakim cudem dziś mamy czwartek to ja naprawdę nie wiem. Kiedy te dni przeleciały? Cóż, całe dnie wypełnione i ani się obejrzę, a już nastaje wieczór. Dodatkowo na początku tygodnia Tristiego łapał katarek i dawał nam elegancko w nocy popalić. Ale, ale, nie ma o narzekać. Zdążyliśmy pozałatwiać wszystkie sprawy, te łatwiejsze i te trudniejsze, zaliczyć dużo czasu na placach zabaw, a w weekend nawet urządzić sobie z ciotką Dagą babską noc (kwestia do zapamiętania na przyszłość: siedzenie do piątej nad ranem jest głupim pomysłem, gdy między 6 a 8 wtają dzieci ;]). Pan Tata wybył na weekend do opuszczonej bazy wojskowej. A, jako że zmienia obecnie pracę to ma te kilka dni wolnego co by dopomóc mi na co dzień w domu. Tak więc przerzucamy się nawzajem opieką nad tymi dwoma szatanami i innymi obowiązkami. I dobrze, bo sporo tego ostatnio.

Dziś to już chyba było apogeum wszystkiego. Rano musiałam wywlec marudzącą Wikę z łóżka i w humanitarny sposób zaprowadzić na badania krwi przed zabiegiem, czekającym ją w poniedziałek. Nie było to łatwe, ale Młoda zaskoczyła mnie wyjątkowo dzielnym zniesieniem kłucia i nie daniem popisu beku, ryku i darcia jak to często miewa w zwyczaju. Za dzielne zachowanie na tych okrutnych torturach ;) (na Boga, to już ja sieję większą panikę przy pobieraniu krwi... ba! Mi ze strachu ta krew w ogóle nie leci xD) zabrałam ją w drodze powrotnej na lody. W domu misja numer 2. Mianowicie dobudzenie szanownego Pana Taty. Chwilę to jak zawsze zajęło, ale w końcu mi się udało. I to zanim przyjechał dziadek! Potem było już tylko z górki. Mieszkanie całe w totalnym syfie, bo nowe drzwi do łazienki i wc trzeba było dociąć. I to najlepiej w kuchni. Robienie posiłków i mleka Tristiemu nabrało nowego wymiaru kiedy musiałam lewitować nad drzwiami, narzędziami i kupą drewnianego pyłu (który nota bene radośnie po domu roznosił Vader). Do tego doszło przemeblowanie naszego pokoju z powodu zawieszania telewizora na ścianie i montowanie tv w pokoju dzieciaków. Dom wariatów, przysięgam. W międzyczasie trzeba było też biegać do sklepu i z piesowatym na siusiu. Na koniec misja numer 3, czyli załatwianie tego cholernego chrztu po raz enty... Wnerwiona srodze na własną parafię postanowiłam wybrać się do jednej z nielicznych sensownych w tym mieście. Zgarnąłam Wikę (za to Panów zostawiłam na pastwę Trystka) i wio! Samochodem pod kościół. Bingo! Kancelaria otwarta, wszystko gładko, sprawnie i bez problemów. Zdążyłam nawet uciąć sobie miłą pogawędkę z Panią zarządzającą, gdyż okazała się być moją katechetką z czasów szkoły podstawowej. Chrzest załatwiony, czas odwieźć Młodą do babci, upomnieć ze 3 razy z powodu zachowania i ostatecznie wrócić do domu, oddać dziadkowi samochód i o dziwo zastać w mieszkaniu porządek! Wreszcie coś przyjemnego ;) Nawet z tego (powiedzmy) spokoju aż wzięłam się za napisanie posta! Ok, ok naturalna sprawa, że nie skupiam się tylko na pisaniu. Oprócz tego na kolanach przysypia mi już Tristan. Czas spać. A dla rodziców czas na granie i czytanie ;)


A tak z innej beczki, kilka fotek z wyprawy na plac zabaw i spaceru plus moje pseudomanicurowe wybryki ;):

Młoda aspiruje na modelkę ;]


Jezioro ;]



Pan Tata i Tris





Wik ;]




Tjaaa.... ja i moje próby stworzenia ładnych paznokci. Cóż, ćwiczenie czyni mistrza ;) Niebawem pokombinuję z tym słynnym pękającym lakierem to też powrzucam foty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz