piątek, 23 grudnia 2016

Santa Claus is coming to town...

Wszędzie walające się skrawki kolorowego papieru, strzępy bibuły, trochę igliwia. Nancy ze swoją klatką musiała powędrować pod stół, bo jej miejsce chwilowo zajęło iglaste, notorycznie przekrzywiające się w stojaku ustrojstwo. Dzieciaki biegają za mną i terorryzują foremkami i posypkami. Pies zaplątał się w lampki, ja mam na głowie mąkę, a Łukasz w stronę wyżej wspomnianego drzewka miota spojrzeniami godnymi psychopaty licząc, że dokona ono samozapłonu. I oczywiście zamiast odsypiać nockę po robocie majstruje klnąc pod nosem przy tym pniaku, co by stało jako tako. Oczywiście kiedy już udaje mu się postawić niefrasobliwe drzewsko do pionu, nie mija 15 minut i kochane pieseczki ganiając się ze świnką po pokoju wpadają na nie i możemy wręcz w zwolnionym tempie obserwować, jak pięknie przystrojona choinka runie z hukiem na ziemię. It's a Christmas time!! Magia świąt proszę państwa.



W tym roku mamy istne tornado świąteczne w domu. Od tygodnia wyczyniam syzyfowe prace czyli usilne próby wysprzątania mieszkania, bo Jezus przyjdzie i sprawdzi czy umyłam dla niego okna. Niestety zostanę je... bezbożnikiem, bo w sumie okna to udało mi się pobieżnie przetrzeć, reszta mieszkania też jest sprzątana raczej z bieżącego bajzlu. W pewnym momencie odpuściliśmy i zajęliśmy się innymi świątecznymi sprawami. W tym roku postawiłam na ambitny plan zakupienia żywej choinki po raz pierwszy w życiu i zrobienia na nią w większości ozdób samodzielnie... Czyli dałam się sama sobie wkręcić w wielogodzinne stanie w kuchni, pieczenie i ozdabianie pierniczków, suszenie pomarańczy, nawlekanie, wieszanie, klejenie łańcuchów. Ponad to jako że, wigilię spędzamy u dziadków, a 1-2 dzień świąt u teściów postanowiłam też coś pogotować z tejże zacnej okazji i popisać się kulinarnym kunsztem. Padło na śledzie. W dwóch rodzajach. W ten sposób ja kopałam łapskami mieszając ryby w zalewach, dzieci bawiły się lukrem radośnie uwalając nim połowę kuchni, a do tego musiałam szpakować w piekarnik, co tam te pomarańczki. Tak zacnie wyglądały nasze ostatnie dni. Aktualnie Wika już zwiała sobie do dziadków, ja położyłam spać Tristana, kundle wreszcie się uspokoiły (btw. Padme vs choinka 2:0), Łukasz poszedł na ostatnią nockę, a ja w akcie desperacji trzasnęłam na szybko jakieś ciacho z bakaliami i wrzuciłam je właśnie do piekarnika. Chwila dla siebie. Mogę wreszcie pomyśleć co jutro ubrać i pomalować pazury. Problemy pierwszego świata of course.

Niemniej, mimo tego całego szaleństwa, wariackich zakupów (nadal wspominam 4-godzinny wypad na miasto), piętrzącego się bajzlu itp. te dni mają jakiś klimat. Wszyscy jesteśmy zmęczeni, momentami poddenerwowani, ale uśmiechy nam z ust nie schodzą. Staramy się najgorszą masakrę przyjmować na luzie i zwyczajnie cieszyć się tymi świętami. Spędzonymi w rodzinnym gronie, wśród przyjaciół itp. Patrzę z nad lampki wina na popakowane prezenty, świecącą się jodłę, czując zapach ciasta z bakaliami i mam pewność, że nic mi już nie zepsuje tych świąt. Że będą naprawdę fajne, radosne i bardzo rodzinne. Nawet fakt, że nieszczęsna choinka znowu się przekrzywiła i do rana nie będzie jej miał kto naprawić mnie nie drażni ;)

Nerdy szaleją z piernikami ^^

Moje dwa diablątka przy czytaniu :) Zaraz do spania...

-Mama pomóż składać.
Zwyrolowi się nie odmawia.  :)

Stado się bawi

Stara dostała prezent od koleżanki :D

W trakcie boju z wiechciem ;P

Bobas z pieseł

Suszymy!

A takie prezenty dostały futrzaki w tym roku :)

Jodła gotowa!! 3 razy przewrócona do tej pory, ale nadal stoi! :)


Także tego... nie jestem najlepsza w te klocki, zatem życzymy wszystkim czytelnikom, znajomym itp. itd. Wesołych, zdrowych, rodzinnych i rock'n'rollowych świąt!!!! :):):)


A w tym roku przyśpiewuje nam tradycyjnie Alice Cooper


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz