Cały czas myślałam, że do słynnego buntu dwulatka jeszcze mamy trochę czasu. Od tygodnia Tristan skutecznie utwierdza mnie w przekonaniu, że oto właśnie nadszedł ten czas. Chodzimy z głowami pełnymi zamętu i celebrujemy te epickie, krótkie momenty bywania w toalecie sam na sam (chociaż i z tym różnie bywa). To co wyprawiają dzieciaki to żywy dowód na to, że opętania i demony istnieją... Moje ewidentnie mają jakiegoś geny. O ile to nie sam szatan winien być zobowiązany do płacenia mi alimentów. Poczynając od soboty, Tris szalał, skakał po mnie, właził mi na łeb i tym podobne rzeczy czynił dając nam jawnie znać, że się bardzo nudzi. Zabraliśmy go więc na spacer nad jezioro obok co by się wylatał.... Przewlekliśmy go spory kawałek, potem do sklepu, aż w końcu do domu gdzie wymęczony otwarł sobie chrupki po czym zaczął zasypiać na siedząco, kołysząc się na boku niczym pijak. W niedziele natomiast wylądowaliśmy na obiedzie u moich dziadków, przy okazji odbierania Wiki. Wiedząc, że młodzi będą w domu szaleć uznaliśmy za świetny pomysł wymęczyć ich poprzez spacer przez pół miasta. O my naiwni w domu okazało się, ze my jesteśmy bardziej zmęczeni od nich. A w poniedziałek nastąpiło apogeum szaleństwa. Młody od rana szalał Wika też (na szczęście pół dnia spędza w szkole więc mamy tylko połowę problemów). Tris zrobił w domu epicką demolkę, na dzień dobry rozsypał pół pudełka karmy dla papugi po całym pokoju i dywanie, potem wariując w przedpokoju zerwał spory kawałek tapety (chyba znowu czeka nas remont...), a w gratisie postanowił pobawić się maszyną do pisania, na której ćwiczy Wika i wysmarować się doszczętnie tuszem..... Ostatnio każdy dzień wygląda podobnie do tych. Dziś na przykład atrakcją dnia były rozsypane w pokoju płatki śniadaniowe.... Okazuje się, że Wika daje się nieco naprostować przy odpowiednim podejściu z tym swoim nieznośnym zachowaniem, za to na tego małego diabła nie działa już zupełnie nic... Chyba się zamienili podejściem.
Wczoraj natomiast w przypływie doszczętnej nudy i jako, że wieczorami jesteśmy z wiadomych przyczyn uwiązani w domu postanowiliśmy zrobić sobie tzw. wieczorek hobbystyczny. Pomysł zacny, ale wykonanie tego niemalże graniczyło z cudem jako, że progenitura nie raczyła pójść jeszcze spać. Granie na gitarze przez Adriana odbywało się oczywiście przy pomocy małych, dzielnych Tristanowych łapek, a ja dostawałam szału kiedy Wika stroiła fochy i beki, bo haftowanie i nawlekanie nici nie wychodzi. Po czym oberwałam kilkoma motkami kordonków w twarz, bo Trysio był wielce niepocieszony faktem iż wujek nie dał mu pograć (i rozwalić gitary). Następnym razem szycie i szydełkowanie zakończy się zapewne naszywką Iron Maiden na pampersie i dreadami u Wiki (co w sumie nie jest takim głupim pomysłem, ona i tak nie chce się czesać...). Tak czy siak cieszę się, że w końcu wracam do tego co lubiłam robić kiedyś.
W kwestiach pozytywnych muszę pochwalić Trystka, ze wreszcie nauczył się jeść sam nie syfiąc przy okazji otoczenia w promieniu 3 km. A Wika uczy się pisać na maszynie.
Kilka dowodów zbrodni:
Takie tam z soboty. Wika ostatnio wyjątkowo nie życzy sobie robienia zdjęć ;)
A tak bezczelnie usmarowałem się tuszem ( nie widać za wiele tutaj, ale uwierzcie domycie tego graniczyło z cudem)
Ale za to jem już sam!
A tak zasypiałem na siedząco xD
A tutaj pokazówka buntu przy schodzeniu po schodach :D
"Nie!" to ostatnio jego ulubione słowo...
A w przygotowaniu kolejne dwa przepisy mam jakby kto pytał ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz