sobota, 13 grudnia 2014

Pierdu, pierdu, pierdu...

Oj dzieje się ostatnio u nas. Mimo, że nastała jesień i skończyły się ciepłe, słoneczne dni my ani myślimy się nudzić! Wiem, ze od ponad miesiąca nie pisałam więc dziś będzie w kilku wątkach.

Tak więc, zaczynając chronologicznie zaliczyliśmy Halloween i uczciliśmy to wielkie pogańskie święto jak należy (i naprawdę mało mnie interesuje fakt, że większość Polaków pluje jadem na ten dzień, my lubimy amerykańskie zwyczaje). Zorganizowaliśmy sobie stroje, wpadła ciotka Sławka, była masa słodkości i napojów. Posnuliśmy się również z progeniturą późniejszym wieczorem po osiedlu. Co prawda nie udało się młodym pochodzić po domach z powodu braku towarzystwa w swoim wieku, ale może za rok będzie lepsza okazja. Ogólnie dorośli mało pospali tamtej nocy, a młodzi za to padli jak zabici, oczywiście po wcześniejszej dłuuugiej kąpieli, gdzie miałam nie lada wyzwanie domyć oboje z farb do twarzy i sztucznej krwi. Ba, sama tą nieszczęsną syntetyczną posokę domywałam z włosów kilka dni (zapewniła mi zabójcze różowe pasemka).

Wujek Babadook i mała widźma ;)

Tris - dynia i ciotka jako coś ala gnijąca panna młoda :D

Jaka matka taka córka ;)

Młodzi robią mejkap

Jak to kiedyś Wiśniewski śpiewał "pokaż swoją twarz!" xD 




Mimo kiepskiej pogody udało nam się również wybrać na wycieczkę do zoo chorzowskiego. Bedąc dobrej myśli zapakowaliśmy się, któregoś weekendu do samochodu i licząc na względnie dobrą pogodę wyruszyliśmy zasypywani pytaniami o wszystkie, możliwe zwierzęta świata. Przekonanie o tym, że to był genialny pomysł (w końcu mamy listopad na pewno teraz będzie mało ludzi!) opuściło nas w połowie drogi kiedy zaczęło padać... Z każdym kilometrem bardziej. Jednak nie zrażeni tym faktem przybyliśmy na miejsce i zwiedziliśmy całe zoo pozostając w nim aż do zamknięcia. Ja sama oczywiście popisałam się największą chyba głupotą, ubierając jakże wygodne aczkolwiek dziurawe na podeszwie adidasy. Po 10 minutach zwiedzania miałam w butach własną rzekę Missisipi, a z włosów spływała mi Niagara. Podsumowując, wyjazd w takie miejsce późną jesienią jest dobrym pomysłem o ile wcześniej sprawdzi się prognozę pogody, do tego bardziej się opłaca bo bilety tańsze. No i da się jednak zaliczyć randkę w asyście dzieci, dobrze się bawić i nie zwariować.

Capeły

Wika 

Gadeł

Tris u wujka na rękach podziwia hipopotama

"Więcej niż jedno zwierzę? Lama."

Jedno z naszych małych, przyszłych marzeń.

Mały napad grozy. Więcej Rufusów niż jeden zwiastuje koniec świata ;)


Zaliczyliśmy też kilka fajnych i mniej fajnych koncertów (chłopakom z Andy MC zwłaszcza wielkie dzięki za świetne granie za każdym razem!), jedną z niewielu randek w restauracji sam na sam, a nawet domówka się trafiła z graniem w Herosy (w końcu my też czasami musimy odpocząć).

Jednym takim foto ze Zlotu Fanów Bon Jovi się pochwalę, bo jakoś się prezentuje ;)


No i docieramy w końcu do Mikołajek. Naprawdę stwierdzam, że im dziecko strasze tym gorzej z kupnem prezentów. Wika w tym roku zaczęła marudzić o tablet, co jej od razu wybiłam z głowy, gdyż moim zdaniem kupowanie tak małym dzieciom drogiego sprzętu i to z internetem to skrajna głupota. Młoda, choć nie pocieszona zmieniłą więc pomysł na słynne przed laty tamagotchi. Jakoś na bodaj początku roku wróciło jajco ze zwierzem do łask, przy okazji horendalnie drożejąc nie wiadomo czemu (jakość gorsza i całe wielkie halo w tym, że zwierz może spotykać się z innymi, jednak nadmiar opcji skutecznie utrudnia obsługę tegoż ustrojstwa). Chcąc sprawić małej radochę przeszukałam całe miasto w tym najbardziej prawdopodobne sklepy mogące posiadać ten zacny artefakt, niestety bezskutecznie. Ostatecznie pamiętając, że widzieliśmy tą zabawkę w Smyku, Adrian zaoferował się do misji i bohatersko pognał do Katowic oraz w kilka innych miejsc w poszukiwaniu wszystkich prezentów. Oczywiście, później pod osłoną nocy musieliśmy w możliwie najcichszy sposób popakować zabawki i słodycze i zgodnie ze zwyczajem Grubego, wrzucić dzieciakom do łóżek. Dla ścisłości, Wice jajco znudziło się po tygodniu i póki co zajmuję się nim ja...

 Daliśmy też radę narobić trochę marynowanych warzyw i nie tylko (niech tylko zrzucę fotki to dam przepisy, bo wyszło super!), a póki co pełną parą zajmujemy się porządkami i przygotowaniami do świąt. Problem w tym, że robimy to od dwóch tygodni, bo przy dzieciakach, które co chwilę rozwalają to co my zbierzemy jest istną syzyfową pracą. Zarówno Wika jak i Tris grzecznością nie emanują przez co zdarzają się sytuacje bójek, przepychanek, trzaskania drzwiami, histerycznych spazmów, jak i tego, że obrywam jabłkiem lub piłką w czoło, Tris również wykazuje się sprawnością godną człowieka-gumy i klinuje się w szafce. Do tego wywraca na własnych sikach (ta nauka robienia do nocnika, który ostatnio posłużył raczej jako miska....), ustawicznie topi różne rzeczy i zabawki w akwarium (rybki to mają wesoło tam). O tym, że Adriana oblał mlekiem, bo ten chciał go ubrać i obrzucił ciastem "bo tak" nie wspominam. Jak już nawet moja własna matka stwierdza, że ona by w tej dżungli nie wytrzymała to wiedzcie, że coś się dzieje.

O proszę, tak się kończy nie słuchanie kiedy mama mówi "nie właź do szafki..." 
Ale przecież biblioteczka jest taaakaa interesująca!

Ok, ponarzekałam trochę, ale w gruncie rzeczy dzieciaki też umieją się czasem zachować (wtedy pewnie po prostu knują kolejny plan zniszczenia wszechświata), teraz czas się pochwalić tymi spokojniejszymi chwilami i osiągnięciami młodych.





A jak dorosnę, będę taki fajny jak moja chrzestna ;) Czyli wizyta w Bestwince :D

To jeden z tych nielicznych momentów kiedy się kochają i nie próbują lać ;)

Tris w poszukiwaniu stylówy idealnej. Uparł się na opaskę i basta!

Lans musi być Wiktoria była w gazecie! ;)

Wyprawa do Galerii Katowickiej. Taaacy milusińscy :D (bo po wizycie w Macu to wypadało być grzecznym :P)


Tak więc to takie krótkie podsumowanie ostatniego okresu. A teraz z bieżących wydarzeń muszę się bezczelnie pochwalić, bo mnie poskręca. Mężczyzna mój postanowił już wczoraj dać mi prezent rocznicowo - świąteczny (uznaliśmy, że połączymy prezenty ze względu na małą różnicę w czasie). Nie pamiętam już dnia w którym tak bardzo cieszyła mi się mordka. W najśmielszych snach nie przypuszczałam, że dostanę wymarzony mikrofon w stylu retro. Byłam i nadal jestem tak zachwycona, że przysłowiowy banan nie schodzi mi z twarzy. Oto dowód, że mój zwykle nieobceny mentalnie facet jednak mnie słucha i pewne informacje docierają do jego spowitej mrokiem świadomości ;) Bardzo trafny prezent, kocham! Teraz możemy z czystym sumieniem rozkręcać kapelę...





poniedziałek, 20 października 2014

Śniadanie u Hannibala Lectera

Jak obiecałam tak wrzucam nasz ostatni pomysł na śniadanie. W sumie podpatrzyliśmy go w serialu Hannibal, stąd tytuł posta.

Składniki:
- Bułki (duże)
- Jajka (tyle ile bułek)
- ser
- szynka
- przyprawy
- masło


Z bułek odkrawamy górę i wydłubujemy środek. nakładamy odrobinę masła, plaster szynki, sera i na to wbijamy jajko. Posypujemy przyprawami wedle uznania (ja stosują vegetę i bazylię świeżą lub mieloną oraz czosnek granulowany) i wstawiamy do piekarnika nastawionego na 180 stopni. Pieczemy jakieś 15 minut (aż jajka będą ścięte). Oczywiście do tego szklanka soku pomarańczowego i mamy śniadanie jak należy.

Przed pieczeniem...


I już gotowe.

Smacznego!


Syf, bród i rodzina Addamsów.

Buntu, syfu i makabry ciąg dalszy. Jak się zapewne domyślacie w zachowaniu szanownej progenitury nie zmieniło się zbyt wiele. Wika zaczęła w końcu codziennie czytać chociaż po kilka zdań, a Trystek jak był upierdliwy tak jest. Szaleństwa, demolki i cała reszta nadal jest na porządku dziennym, tak samo jak gubienie przez Wikę rzeczy i zapominania ich ze szkoły. Dziś z zabawniejszych incydentów dnia było wywalenie sobie przez młodego miski z jedzeniem na głowę.... I po raz kolejny kąpiel, przebieranie i kolejna sterta prania do kolekcji.
Oczywiście oto dowód zbrodni ;)


Maamooo nie rób mi foootyyy! xD



Dziś jest też dla nas nieco smutny dzień. Musieliśmy pożegnać naszego szczurka Stevena, gdyż rak niestety przedwcześnie ukrócił mu żywot. I  w tych okolicznościach zostaliśmy również rodziną Addamsów. Jako, że jestem na zoo technice to mam anatomię. A na anatomii nas bardzo ładnie wyuczono pewnej makabrycznej rzeczy jaką jest pozyskiwanie kości zwierząt do nauki (uwaga czytelnicy o słabych nerwach pomińcie ten wątek!). Co prawda własnego pupila szkoda, jednak z drugiej strony uznaliśmy, ze skoro już biedak pożegnał się ze światem żywych to chociaż posłuży nauce. W ten oto sposób nasz drogi Steven stał się moim małym eksponatem do nauki i dosyć oryginalną pamiątką. Moja klasa będzie mu zapewne wdzięczna.


Z ostatnich rewelacji to chyba tyle, za chwilę dorzucę też obiecany przepis.

czwartek, 9 października 2014

Przedwczesny bunt dwulatka i poszukiwania zaginionych pasji.

Cały czas myślałam, że do słynnego buntu dwulatka jeszcze mamy trochę czasu. Od tygodnia Tristan skutecznie utwierdza mnie w przekonaniu, że oto właśnie nadszedł ten czas. Chodzimy z głowami pełnymi zamętu i celebrujemy te epickie, krótkie momenty bywania w toalecie sam na sam (chociaż i z tym różnie bywa). To co wyprawiają dzieciaki to żywy dowód na to, że opętania i demony istnieją... Moje ewidentnie mają jakiegoś geny. O ile to nie sam szatan winien być zobowiązany do płacenia mi alimentów. Poczynając od soboty, Tris szalał, skakał po mnie, właził mi na łeb i tym podobne rzeczy czynił dając nam jawnie znać, że się bardzo nudzi. Zabraliśmy go więc na spacer nad jezioro obok co by się wylatał.... Przewlekliśmy go spory kawałek, potem do sklepu, aż w końcu do domu gdzie wymęczony otwarł sobie chrupki po czym zaczął zasypiać na siedząco, kołysząc się na boku niczym pijak. W niedziele natomiast wylądowaliśmy na obiedzie u moich dziadków, przy okazji odbierania Wiki. Wiedząc, że młodzi będą w domu szaleć uznaliśmy za świetny pomysł wymęczyć ich poprzez spacer przez pół miasta. O my naiwni w domu okazało się, ze my jesteśmy bardziej zmęczeni od nich. A w poniedziałek nastąpiło apogeum szaleństwa. Młody od rana szalał Wika też (na szczęście pół dnia spędza w szkole więc mamy tylko połowę problemów). Tris zrobił w domu epicką demolkę, na dzień dobry rozsypał pół pudełka karmy dla papugi po całym pokoju i dywanie, potem wariując w przedpokoju zerwał spory kawałek tapety (chyba znowu czeka nas remont...), a w gratisie postanowił pobawić się maszyną do pisania, na której ćwiczy Wika i wysmarować się doszczętnie tuszem..... Ostatnio każdy dzień wygląda podobnie do tych. Dziś na przykład atrakcją dnia były rozsypane w pokoju płatki śniadaniowe.... Okazuje się, że Wika daje się nieco naprostować przy odpowiednim podejściu z tym swoim nieznośnym zachowaniem, za to na tego małego diabła nie działa już zupełnie nic... Chyba się zamienili podejściem.

Wczoraj natomiast w przypływie doszczętnej nudy i jako, że wieczorami jesteśmy z wiadomych przyczyn uwiązani w domu postanowiliśmy zrobić sobie tzw. wieczorek hobbystyczny. Pomysł zacny, ale wykonanie tego niemalże graniczyło z cudem jako, że progenitura nie raczyła pójść jeszcze spać. Granie na gitarze przez Adriana odbywało się oczywiście przy pomocy małych, dzielnych Tristanowych łapek, a ja dostawałam szału kiedy Wika stroiła fochy i beki, bo haftowanie i nawlekanie nici nie wychodzi. Po czym oberwałam kilkoma motkami kordonków w twarz, bo Trysio był wielce niepocieszony faktem iż wujek nie dał mu pograć (i rozwalić gitary). Następnym razem szycie i szydełkowanie zakończy się zapewne naszywką Iron Maiden na pampersie i dreadami u Wiki (co w sumie nie jest takim głupim pomysłem, ona i tak nie chce się czesać...). Tak czy siak cieszę się, że w końcu wracam do tego co lubiłam robić kiedyś.

W kwestiach pozytywnych muszę pochwalić Trystka, ze wreszcie nauczył się jeść sam nie syfiąc przy okazji otoczenia w promieniu 3 km. A Wika uczy się pisać na maszynie.

Kilka dowodów zbrodni:




Takie tam z soboty. Wika ostatnio wyjątkowo nie życzy sobie robienia zdjęć ;)




A tak bezczelnie usmarowałem się tuszem ( nie widać za wiele tutaj, ale uwierzcie domycie tego graniczyło z cudem)


Ale za to jem już sam!


A tak zasypiałem na siedząco xD


A tutaj pokazówka buntu przy schodzeniu po schodach :D
"Nie!" to ostatnio jego ulubione słowo...


A w przygotowaniu kolejne dwa przepisy mam jakby kto pytał ;)

środa, 1 października 2014

Po długiej przerwie...

Witajcie ponownie po tej długiej przerwie. Mniemam, że blog ten stracił już zainteresowanie z racji tej ciszy z mojej strony, jednak nie była ona do końca zależna ode mnie i mam nadzieję, że mam jeszcze okazję wzbudzić tu zainteresowanie. Ostatnie dziewięć miesięcy minęło nam bardzo burzliwie, negatywnie, przeplecione wieloma nawarstwiającymi się problemami. Stąd totalny brak chęci i czasu na pisanie. Potrzebowałam sporo czasu aby poukładać sobie życie na nowo, wyjść z niemałej nerwicy i pozamykać wiele spraw. W każdym razie dziś mogę powiedzieć, że nasz nowy rozdział otwarł się na dobre i wszystko skończyło się bardzo pozytywnie.

Zatem co u nas? Dogadałam się z ex-partnerem, nie wróciliśmy do siebie, ale dziś dosyć zgodnie dzielimy się opieką nad Tristankiem. Ze studiami mi niestety nie wyszło, nadmiar nauki w tym momencie mnie przerósł i wylądowałam na techniku weterynarii. Wika powtarza pierwszą klasę, nie dała rady opanować materiału i nadal czeka nas sporo pracy. Ale jak wiadomo nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. Wiele spraw nam się zweryfikowało, ale nie mamy na co narzekać. Z tych pozytywnych wieści nadal żyjemy rock'n'rollowo, nawet bardziej niż kiedyś. Osobiście zaliczyłam w tym roku dwa duże koncerty, mianowicie Reckless Love oraz Aerosmith. Wszystko na spontanie i na wariata ale tak w końcu najlepiej. Moje latorośle również miały okazję być na mniejszym i plenerowym, a nawet dwóch. Edukacja muzyczna jednak daje efekty. Mieliśmy również okazję wyjechać na dwa tygodnie nad morze z moją mamą, a nieco później na tydzień z przyjaciółmi w góry do naszego kampingu. Tak więc muszę przyznać, że ten rok jest naprawdę dobry, pozytywny i dużo się w nim dzieje. Dokładnie tak jak sobie życzyłam. Ah, jest jeszcze jedna chyba największa zmiana, którą specjalnie zostawiłam na koniec. Niedługo po ostatnim wpisie, miałam szczęście poznać pewnego pisarza. Zapoznanie się może niezbyt chwalebne, bo w barze za to na tyle skuteczne i intensywne, że od blisko miesiąca ów pisarz mieszka z nami. Do tego przyznaję, gdyby nie on (i jak wspominałam kiedyś oczywiście przyjaciele) nie pozbierałabym się tak łatwo. Tworzenie takiej zakręconej patchworkowej rodziny jest cholernie trudne i mało kto by się na to zdobył, tym więc bardziej jestem pełna podziwu, że nam się to póki co całkiem nieźle udaje. Trzymajcie zatem za nas kciuki aby wszystko szło dalej tak dobrze, a ja tym razem obiecuję, że nie będę dawała dupy z pisaniem notek (w końcu gdzieś muszę się wyżyć literacko haha!).

To wszystko w nieco chaotycznym skrócie, ale bardzo chciałam wam nieco przybliżyć ostatnie miesiące. A teraz je zobrazuję i wrzucę trochę (a nawet więcej niż trochę) ciekawszych zdjęć z tego okresu ;)



Koncert Reckless Love w Warszawie. Pamiętne spotkanie z wokalistą i całym zespołem. 






A tu z kolei koncert Aerosmith na który czekałam wiele lat. Świetny, spontaniczny wyjazd, cudowny klimat i after w najlepszej knajpie jaką kiedykolwiek widziałam! I ten mój biedny facet w roli rodzynka. I świętej pamięci złota biżuteria.


Jest czas na zgrywanie gwiazdy rocka i jest czas na zrzucenie cekinów i tapirów i trzeba poganiać z dzieciakami po placu zabaw.


Pamiętna randka na strzelnicy, na którą mój luby zabrał mnie po powrocie z wakacji.



Jakieś tam wyjście do naszej lokalnej Tawerny podczas wolnego od dzieci weekendu.


Dzień dziecka, młoda świruje pawiana na koniu ;)



Takie tam zabawy z przerabianiem zdjęć ze spaceru ;) Billion dollar babies :D


A jak dorosnę to będę klawiszowcem! 


Takie nasze małe urban exploration w okopach z II WŚ. Oczywiście w środku nocy!




Wyjście nad jezioro 


Bo prawdziwi rockmani sypiają tak o! 


Jem pierwszy raz samodzielnie spaghetti ;)


Californication ;)



Bobasowa joga :D




Hipiska i mały Ozzy :D


Kilka fotek z wakacji nad morzem.




Koncert z okazji 20-lecia Cree i 35-lecia Oddziału zamkniętego (Rock na plaży) z naszymi przyjaciółmi z odległej Warszawy ;)



Takie jakieś densy z Trisem.


Urodziny moje, Anny i Marty. Bo kto nam zabroni? ;)


Rock'N'Roll chick ;) oczywiście przy jakże zabójczym samochodzie!


Młoda złapała fazę na trzaskanie samojebek przystankami (to chyba tylko Tyszanie zrozumieją...)


Jedno z najaktualniejszych fotek, z placu zabaw :)




A tu Vader i Rufus (wprowadził się wraz z mężczyzną moim i teraz ustawicznie zasrywa nam dywan :D)