Witajcie w tym jakże optymistycznym, uroczym, przebrzydle zimnym i ponurym miesiącu jakim jest październik. Czas w naszej lunatycznej mieścinie płynie jeszcze wolniej niż dotychczas, ludzie pozaszywali się w swych norach, dzieci nie potrafią znieść stagnacji spowodowanej ograniczoną ilością przebywania na świeżym powietrzu ( ojj... Tristan i jego zasypianie późną nocą....), nawet psy nie mają większej ochoty na spacery, kiedy aura nie sprzyja. Sama zaszyłam się niczym ten upiór czy inna zmora w domu, pod ciepłym kocem z wielkim kubkiem gorącej herbaty (albo raczej staram się zaszyć między szlajaniem po zakupy, krótkie spacery i inne takie). Jednak w całym tym niemrawym okresie, jest coś co zarówno mnie, jak i Łukasza oraz naszych przyjaciół tchnęło nieco do życia.