wtorek, 28 czerwca 2016

"Oooo! Gdy nadchodzi lato Oooo! Świecę gołą klatą Oooo! Założyłem glany Oooo! Hewi metal pany!"

Here's Johnny! Janis powróciła po tym jakże zacnym weekendzie. I z czystym sumieniem muszę przyznać, że był to najlepszy wyjazd w moim pokręconym życiu. Ale od początku. W piątek kiedy to pozbyłam się z domu swoich kochanych potomków, czekałam niecierpliwie na Martę i Marcina, którzy z kolei wykazywali się szczytami organizacji i zgarniali naszego kolegę Kubę spod domu oraz Radka z dworca. W aucie ledwo co się pomieściliśmy, bo w końcu w bagażniku jechały jaśnie pieseły, a bagaże mieliśmy w nogach :D Droga minęła sprawnie, w samej Milówce ogarnęliśmy zakupy (dzięki Aniu i Dominiku za zgarnięcie nam części zakupów, bo oczywiście ambitnie myśleliśmy, że kto zmieści jak nie my!? No nie zmieściliśmy...), następnie prosto do celu. Tego wieczora nie pozostało nam nic innego jak przy grillu, ognisku i zimnym piwie poczekać jeszcze na Vaina i zacząć to srogie lenistwo. Tej nocy, a raczej poranka zakończyliśmy imprezę około godziny 4.30 jak nas deszcz wygonił do spania ;)


Sobota upłynęła nam za to na podskoczeniu najpierw z Martą i Vainem na stację (to za duże określenie....) Sól-Kiczora, w celu uzupełnienia naszego dream teamu (bo 2 elfy, jeden mroczny elf i niziołek to za mało) o pewnego zacnego krasnoluda. Jak zwykle był tak jak obwieścił i przybył punktualnie. Potem wyruszyliśmy na wyprawę do sklepu, w celu uzupełnienia zapasów, a następnie ruszając już pełną ekipą na 2 auta oddaliśmy się wybitnie leniwemu grillowaniu nad Sołą. Psy popływały, my również, z Martą chciałyśmy się utopić nawzajem w rzece.... Relaks idealny. Wieczorem powtórka z rozrywki, czyli grill , ognisko oczywiście po ówczesnej wyprawie naszych mężczyzn do lasu po drewno. Swoją drogą, w końcu nie czułam się tam jak kolejny facet, który machał siekierą i pompował wodę, bo towarzystwo mieliśmy podparte autentycznym testosteronem haha! Brawo wy Panowie!!! Tamtego wieczora padły również jedne z haseł wyjazdu mianowicie "alohomora" (nie wyjawię o co chodziło, to się tutaj nie nadaje :D) oraz kolejny przeinaczony tytuł "Harry Potter oraz studnia bezkresu". Była też chwila grozy, bo w tym upale kochany cielaczek - Odynek postanowił uwalić się w konwaliach mojej babci, bo tam chłodno, a Vaderek z wyżej wymienionym postanowił się chwycić i to dość agresywnie, bo żarcie, a jakże! Jakby było nam za mało psich wrażeń, to Padme zerwała filc z framugi drzwi. Wredne stado. . Minus tylko taki, że dosyć upalna pogoda pokrzyżowała nam plany zdobycia Baraniej Góry niestety... następnym razem ;)

Niedziela była takim apogeum szczęścia jak dla mnie. Co prawda w okolicy południa Vain, Rade, Kuba, Ania i Dominik się pozbierali, a zostałam ja, Marta, Marcin i Łukasz. No i stado psów. Po boskim obiedzie (taaak zrobionym standardowo na grillu), ja i krasnolud poszliśmy na spacer z moimi piesełami po okolicy, a reszta polazła spać. Możecie mi wierzyć nie ma nic, ale to nic lepszego od wylegiwania się na stogu siana i patrzenia na najpiękniejsze widoki jakie znam. Potem poszliśmy dalej, trafiając na szczyt naszej góry, rzucając się sianem itp. A potem równie romantycznie wróciliśmy aby spieprzyć humor naszym towarzyszom niedoli ^^ Dalej już była tylko powtórka z rozrywki, znów podziwianie samców alfa rąbiących drewno, rozpalanie ogniska, wylegiwanie się przy nim patrząc w niebo, totalna głupawka jaką złapaliśmy. Zwłaszcza po ambitnym cytacie "jestem odświeżającą kostką toaletową w Twojej muszli życia" (Łukaszu jesteś mistrzem poezji), best romantyczne wyznanie ever ;) plus śpiewanie Milleaven, co już stało się tradycją. I tak w sumie upłynęła nam ostatnia noc. Rano pozostało nam posprzątać, po tej wyprawie, popakować się i wracać do szarej rzeczywistości. W lipcu robimy powtórkę z rozrywki, nie ma zmiłuj :)

Zdjęć niestety nie mamy, w tak cudownym towarzystwie nikt nie wpadł na to aby je w ogóle robić. Ale tak czy siak, dziękuję wszystkim raz jeszcze widzimy się w tym gronie, mam nadzieję niebawem :)




To było takie dobre naładowanie baterii... I całe szczęście, bo ledwo po powrocie muszę ogarnąć niedziałające radio, nawalające głośniki, domofon, który moja kochana Padme wyrwała ze ściany oraz ścianę w pokoju, bo mój syneczek zerwał tapetę i wydrapał spoooorą dziurę w tejże. Gołymi rękami. Jeszcze chwila i będę musiała go wozić na wózku, w kaftanie i masce niczym Hannibala Lectera..... a i to pewnie nie pomoże.  Dzisiejszy dzień był już tak hardcorowy, że uratować go mógł tylko film ze Schwarzeneggerem. I na szczęście tak się stało. No i wizja jutrzejszego seansu kinowego "Obecności 2" też mi wiele daje. Tak samo jak kolejny plan na sobotę, mianowicie naszą  nawiedzoną familią zabieramy dzieciaki na koncert pięciu kapel metalowych z Kobiórze, gdzie gwiazdą wieczoru będzie Nocny Kochanek! W tym momencie wypadałoby się również pochwalić faktem, że dostałam w prezencie między innymi płytę tejże kapeli :) Będzie co opisywać, zatem proszę brać na to poprawkę i uważnie śledzić wpisy ;)

Nie byłabym sobą gdybym się nie pochwaliła :)

Wika również ma powody do dumy :) Również ma już wakacje!

aaa.... to Tristana powód do dumy -.-


Mam nadzieję, że wystarczająco zobrazowałam co się ciekawego wydarzyło ;) A teraz uciekam oglądać Southpark, a potem spać. Jutro mam trochę roboty :) Dobrej nocy!!



2 komentarze: