środa, 4 listopada 2015

This is Halloween!

W tym roku udało nam się zrobić Halloween z jeszcze większą pompą niż w zeszłym. Już na tydzień przed przekopywałam czeluści internetu aby dobrać odpowiednie menu i jakieś ewentualne ozdoby. Dzieciaki, a w sumie to Wika obmyślała strój, bo dla Trisa miałam pomysł od dawna. Tak więc piątek i sobota upłynęły nam pod znakiem zakupów, bieganiny, szaleństw w kuchni oraz usilnej walki z papierem kolorowym, a do tego Huragan Tristanu rozwalał i rozsypywał wszystko co napotkał na swej drodze, wybitnie utrudniając mi robotę..... Ale wysiłek wart efektu, bo w sumie za  niewielkie pieniądze zrobiliśmy naprawdę super imprezę młodym. Na początek trochę od strony przygotowawczej i cofniemy się nieco przed 31 października ;)...

Zaczęło się od generalnych porządków w domu czyli horroru samego w sobie. Sprzątanie mieszkania było syzyfową pracą, a potem przyszło mi jeszcze ogarniać i wystawiać ciuszki po dzieciach. A, że ich sporo to w tym wręcz tonęliśmy i młodzi dzielnie starali się mi w tym pomóc.

Masakra nieprawdaż?



Na szczęście po kilku dniach udało nam się to wszystko jakoś poogarniać... I wszyscy chwilowo byli zadowoleni ;)


Potem nadszedł czas na zakupy. Dzieciakom trzeba było ciut odświeżyć pokój, stara musiała odświeżyć garderobę no i wiadomo zaopatrzenie na samo Halloween. Wyjątkowo się obłowiliśmy nie ma co.


A na sklepy śmigamy tak!

Kto nie marzył za bajtla o takim dywanie, o ile go nie miał ;) Trzeba było wymienić, bo poprzedni za niedługo sam by wyszedł z domu xD

Babcia zafundowała dywan oraz klimatyczne lampiony. Jaka radość była jak doszły!

Ale babcine słodycze musiałam schować i nie pokazywać aż do 31 października ;)
Oprócz tych fantów Wika dostała jeszcze od nas nauszniki o które marudziła od dłuższego czasu i nową spódniczkę, a Tristanowi ciocia zafundowała nowe autka ;)





Ciąg dalszy zakupów to już był istny szał. Dorwałam dwie, nowe pary butów, boski, długi sweter z frędzlami (jednak sieciówki czasem są spoko!) oraz ciekawy t-shirt. Do tego trzeba było zaopatrzyć się w gumowce, gdyż w międzyczasie odbyliśmy z klasą wycieczkę do obory w ramach praktyki. Tak, już wiem co zawiera wnętrze krowy. Tak, sama sprawdziłam. Tak krowy są fajne, a cielaczki słodkie! <3 a="" autek.="" bo="" bym="" c="" ca="" cie="" co="" dla="" do="" domu.="" dotarga="" dziadek="" dzieci="" e="" g="" imprez="" ja="" jednak="" jestem="" koniec="" ma="" miejcie="" na="" nadal="" nami="" nie="" no="" on="" owej="" p="" pojecha="" star="" stara="" szcz="" szczoteczki="" tego="" to="" trisa="" udze="" upia="" wars="" y="" z="" zakupy="" zosta="">

No a po szale zakupowym... zaczął się prawdziwy szał....
"- Kocie... co Ty odwalasz?
- Hm? A nic, sprawdzam dlaczego dzieci tak robią.
- Jakieś wnioski?
-To fajne! ^^"


No, a później było już z górki... Piątkowy wieczór więc trzeba zająć się przygotowaniami:

Młodzi w gotowości do pomocy (lub przeszkadzania jak kto woli)

Może mało to efektowne, ale po całej tej bieganinie byliśmy zbyt zmęczeni aby tworzyć cuda (poza tym umówmy się, jestem absolutnym beztalenciem jeśli chodzi o takie robótki)...



Ale ważne, że gacki wyszły ^^

Dalej trzeba było pogonić dzieci spać, co by wypoczęły przed nocą strachów, a samej wziąć się za szykowanie jedzenia. Postaram się to w miarę zobrazować, a nuż na przyszły rok coś kogoś zainspiruje ;) Na pierwszy ogień poszły robaki z galaretki..

Osprzęt gotowy, można działać!

Na początku wszystko szło zgodnie z planem. Galaretka zrobiona, dosypana do niej żelatyna, potem śmietana i barwnik spożywczy. Pozostaje tylko nalać troszkę masy na spód kubeczka ze słomkami, wstawić na pół godziny do zamrażarki po czym wlać do słomek resztę masy....








I jak to zwykle bywa, na internecie wszystko wygląda pięknie....







Ale nie w rzeczywistości.....


Albo były źle podane proporcje w przepisie albo słomki upośledzone, ale niestety z dżdżownic nic nie wyszło xD I cały misterny plan wpi... w cholerę.


Na szczęście stara wiedźma Janis ma zawsze pomysł w razie awaryjnej sytuacji!

Może, nie do końca to co chcieliśmy, ale kieliszki, foremka do lodu i podstawki do jajek uratowały żelki ;) W takiej czy innej formie, młodym się podobały ;)

A w sobotę od rana był tutaj istny dom wariatów. Dodatkowe zakupy, szykowanie, gotowanie i wszystko w sumie na mojej głowie, gdyż moja łajzowata połówka odbywała w tym czasie questa pod nazwą "sobotnia zmiana w pracy". Pracowaliśmy twardo cały dzień strzelając sobie dla potomności fotki w ferworze walki :D 

Porywacz cukierków! Po kilkudniowym detoksie od słodyczy młody co chwilę próbował zwędzić z kuchni coś słodkiego.

Po paru godzinach ja już wyglądałam tak...
Człowiek czasem powątpiewa w przedsięwzięcia w które się wpakował.... ;)

No, ale po chwilach zwątpienia trzeba wracać do roboty. Efekty były super!


Parówki - mumie




To już banalna sprawa. Paczka ciasta francuskiego i opakowanie parówek + suszone pomidory lub ketchup.

Ciasto kroimy na paski o szerokości około 1 cm, owijamy parówki wsadzamy do piekarnika i pieczemy aż będą ładnie przypieczone na złoto (ciasto można posmarować białkiem jajka), dorabiamy oczka z pomidorów lub ketchupu (ja nie zdążyłam, za szybko się towarzystwo rzuciło :D) i gotowe!


Jabłka w karmelu



To już była bardziej brudna robota. Potrzeba nam jabłek (raczej mniejszych), patyczków do szaszłyków, szklanka cukru, szklanka wody, śmietana 30% oraz papier do pieczenia.

Nie ma tutaj większej kombinatoryki, nabijamy jabłka na patyczki, rozkładamy papier do pieczenia i zabieramy się do robienia karmelu. Należy rozpuścić cukier w wodzie, ważne aby nie zrobiły się potem grudki. Gotujemy syrop na niewielkim ogniu, staramy się nie mieszać. Będzie gotowy kiedy nabierze brązowego koloru. Wtedy należy dodać do niego jakieś 400 ml wcześniej podgrzanej śmietanki i wymieszać. Jabłka maczamy w jeszcze gorącym karmelu, czasem trzeba kilka razy jeśli zajdzie taka konieczność i wkładamy do lodówki aby karmel stwardniał. I w sumie to tyle.

Dalej zajęłam się jajkami faszerowanymi (tak wiem, nie wygląda super - hiper, ale jak na pierwszy raz na prędko i tak nie było źle ^^)



Tu już całkiem prosta sprawa.
10 jajek na twardo, majonez, musztarda, szczypiorek, papryka w proszku, curry, ketchup, sól, ostry sos, pieprz.

Wyjmujemy żółtka, mieszamy je z pozostałymi składnikami z wyjątkiem szczypiorku i przekładamy do jajek. Dodatkowo posypujemy papryką wierzch jajek i dorabiamy ogonki ze szczypiorku. Najlepiej jest też zrobić wykałaczką wzorki dyni na nadzieniu. Przy okazji... to zabarwione na czerwono to efekt uboczny łap uwalonych mokrą bibułą....

Dalej już z górki. Tani i efektowny sposób na napoje:
Nalewamy do strzykawek dowolnego soku, napoju itd ;)

Ogólnie stół prezentował się tak. Oprócz opisanych wyżej przekąsek zrobiliśmy miotełki z paluszków, sera i szczypiorku oraz krwawy popcorn (na normalnie zrobiony popcorn wylewamy czerwony lukier (pół szklanki cukru-pudru, 1,5-2 łyżek wrzącej wody, czerwony barwnik spożywczy). No i nie zapomnijmy o wielkiej misce cukierków!

Jeśli chodzi o jedzenie to by było na tyle. A efekty naszej imprezy Halloweenowej są takie:

Jako, że Tris miał być laleczką Chucky to trzeba było pofarbować mu włoski. Czym? Najlepiej bibułą ;)

Frunk n Further and Chucky :)

Mała wiedźma

W pełnym kostiumowym składzie (Adrian menda się nie chciał przebrać, a maski wujka Redsa nie sfotografowaliśmy :D)

Ciocia Marta z Trisem

A takie inteligentne zabawy wynalazł sobie Tristanu. Właził do torby i kazał się nosić. No to wujek zaprezentował się z nim w sesji ala Louis Vuitton :D Najnowszy krzyk mody!

Tak więc impreza jak widać była udana!

Problem zaczął się następnego dnia, kiedy trzeba było jechać na groby. Okazało się, że bibuła wcale tak łatwo nie schodzi i Tris do dziś (a mamy już 4.11.) nosi różowo-czerwone włosy....

No i jeszcze takie foto wygrzebałam z porannych wygłupów. Dzieciaków humor nie opuszczał do końca weekendu... nas też ;) W sumie to chyba mój ulubiony dzień w roku.

Za to 1.11 wybraliśmy się na pobliski cmentarz odwiedzić rodzinę małża mego oraz Ryśka Riedla. Ale tu już nie ma co opisywać, wiadomo, że dla każdego z nas ten dzień w roku jest dniem zadumy. Tak więc wszystkiego dobrego wszystkim halloweenowym stworom oraz spokoju duszy dla tych, których już z nami nie ma. 

P.S. Nawet nie zaczynajmy dyskusji o tym, jaki Halloween to amerykański, głupi zwyczaj, bo fakt faktem wywodzi się z Europy, gdzie mieliśmy masę pogańskich zwyczajów (u nas były to Dziady), a które również przetrwały do dziś (choinka, jajka wielkanocne, marzanna, sypanie ryżem czy właśnie palenie zniczy itp. itd.)

Mam nadzieję, że każdy spędził te dni w sposób jaki jemu samemu odpowiada.























2 komentarze:

  1. Było super! Szkoda że zle się czułam ;/ sama wiesz jak bardzo miałam napięty ten tydzien i dopiero teraz schodzi ze mnie cały stres :/
    Mimo wszystko dzięki za przygotowanie super wieczoru w gronie przyjaciół i tych małych diabłów ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Luzik dude, prawda szkoda, że musiałaś iść ale też rozumiem, widziałam jak wyglądałaś :) Przegapiłaś pokaz mody Louis Vuitton haha xD Nic to odbijemy sobie w jakieś wychodne :)

      Usuń