sobota, 11 lipca 2015

"Sweet home Alabama, mówisz niego jak ze snu... Sweet home Alabama, takie niebo jest i tu..."

Przygotowania do wakacyjnego wyjazdu czas start! W zeszłym roku moja szanowna rodzicielka zabrała mnie, moje latorośle oraz psa na wakacje nad morzem. Wynajęty pokój, łazienka, wygoda, cud i miód. W tym roku, dla odmiany pojechała z dziadkami i moją córą. My za to doszliśmy z Adrianem do wniosku, że oto czas pojechać do mojej samotni w górach, nieopodal Milówki. I wszystko byłoby super, znajomi skrzyknięci, data ustalona itd. Pozostało zgadać się z byłym czy na ten czas weźmie do siebie naszego syna, a dziadkowie Wikę. Plan bowiem był taki, że wybywamy sami co by odpocząć, pokazać reszcie świata środkowy palec i nakazać nieprzychylnym pocałować nas tam gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. Ale przecież gdyby wszystko poszło zgodnie z planem to byłoby zbyt pięknie. Okazało się bowiem, że ex nie ma możliwości wtedy zabrać Tristana, a jak wiadomo dla moich dziadków oba potwory to za wiele, zwłaszcza na tydzień. Zatem po wymianie poglądów w tej kwestii z przyjaciółką padła szybka decyzja, a co nam tam w sumie zabierzmy dzieciaki ze sobą! Będzie fajnie, zabawnie, dzieci się pobawią, a przecież 7-9 dorosłych ludzi da sobie z nimi radę. Spędzimy wakacje jak prawdziwi dorośli, a nie jak te chachary ;) Tylko Adrian lekko sceptycznie do tego podszedł, mając nieco racji w tym, że jak wiadomo dzieci mogą się nudzić więc trzeba zabrać im zabawki itd. Plus nasze oba kempingi nie są najlepiej przystosowane na przybycie dwójki diabelnie ruchliwych dzieci więc najlepiej zabrać do tego pół apteki i szpitala... psychiatrycznego również. No i wiadomo pies - ciele i jak my się w ogóle pomieścimy. Chaos!

I tu zaświtał mi jeszcze jeden fakt. Chomik i skoczki mogą zostać na te parę dni same, ktoś znajdzie się aby wpaść i dać im jeść i pić. Ale świnka morska sama zostać nie może, ponieważ je codziennie i wymaga trochę więcej uwagi. Na to mój luby już załamał ręce doszczętnie i tylko tęskno zapytał czy chociaż zmieścimy gdzieś jego gitarę, bo inaczej oszaleje. I właśnie w tym momencie mój niezawodny, matczyny zmysł logistyczny zaczął planować tą eskapadę na trzy tygodnie przed wyjazdem. A jest co planować!

Kwestia pierwsza.
Weryfikacja sposobu dojazdu. Miało być auto i pociąg, w tym wypadku będą dwa samochody. Jako, że Fiat Brava Adriana jest dość kompaktowym autkiem nie ma nawet co się łudzić, że się do niego pomieścimy całą bandą. Telefon do dziadka czy swego Merca użyczy. "Ano użyczy, a czy on cholera ma inny wybór jak zawsze mu d*** zawracamy." Kochany dziadek ;) Godziny mniej więcej ustalone, plan jest, wiadomo kto z kim i jak dojeżdża. A ja do tego co by się podróż nie dłużyła i co by była ciekawsza stwierdziłam, ze warto byłoby zajechać po drodze przez Węgierską Górkę, pokazać dzieciakom bunkry oraz skoczyć nad Sołę. A w samej już Milówce odwiedzić tamtejsze mini zoo. Plan przyjęty, sprawa zamknięta.

Kwestia druga.
O ile samemu spakować się na tygodniowy wyjazd to w sumie pikuś, o tyle spakować siebie, dwoje dzieci, psa i świnkę to już mocny hardcore. Na początek trzeba stworzyć listę. Albo nie.. Dwie listy! Pierwsza, podzielona na kategorie z rzeczami które absolutnie trzeba zabrać. Ile i jakie ubrania, zabawki, apteczka, chemia, inne bzdety. Do tego druga lista co jeszcze muszę dokupić na wyjazd. Na szczęście nie jest aż tak długa. Pierwsza budzi we mnie dużo większą grozę... I się zaczęło. Najpierw szukanie klatki (ta którą Tyler miał do tej pory była pożyczona i też sporo za duża do samochodu), transportera, smyczy... Na szczęście trafił się dobry człowiek, który za pięćdziesiąt polskich nowych złotych sprzedał mi cały duży komplet rzeczy dla świniaka. Odhaczone. Dziś będąc w TESCO na zakupach już miałam zakodowaną listę w głowie i zaczęłam się rozglądać za cenami piłek, potrzebnych leków, szczoteczek do zębów dla dzieci (w domu mają elektryczne, na kempingu nie mamy prądu więc nici z ładowania) itd.

Kwestia trzecia.
Wymyślić co zabrać dzieciom do zabawy, jaką rozrywkę im zapewnić, jak sprawić aby ten wyjazd był w miarę mało kłopotliwy dla wszystkich. Sam fakt posiadania ukochanych pupili sporo załatwia, ale to nie wszystko. Kilka zabawek, książeczek itd. też coś daje. Znalazłam też dziś na innym blogu parentingowym (www.mamawdomu.pl) pomysł na eksperyment z farbowaniem kwiatków barwnikami spożywczymi. No to kolejny zakup do listy dopisany. Teraz pozostaje mi wymyślić jeszcze inne tego typu zabawy. A może wy jakieś znacie i coś podpowiecie? ;)

Podsumowując, skoro same przygotowania to taki szał, to zaczynam bać się samego wyjazdu :D A do tego pisząc to przypomniałam sobie, że szanowny dziadek ma niedziałające radio w samochodzie, a dzieciaki uwielbiają świrować do Guns'N'Roses  i im podobnym podczas jazdy... szlag by to....


No a teraz czas na trochę wspominek, czyli oto co odkopałam z poprzednich wyjazdów w odmętach mojego dysku:

Już w drugiej ciąży. Można powiedzieć, że Tristan jednak na naszym rancho już był :)

Uhahany Vader. Ten to ma tam raj!

Czym byłaby wieś bez krowy ;)

Jakieś wygłupy, człowiek drzewo itd :D A było to lat temu... 6!

Willa Breta Michaelsa to to może nie jest, ale mieszkać się da ;)

Willa nr 2 :D

Z piesełem <3 p="">

Zabawy z Vaderem na łące. 

Salamandra co to zamieszkała pod wc ;)


Wygłupy pod znakiem MJ. Oj maltretowaliśmy wtedy jego muzykę, jakoś tydzień po jego śmierci to był.


No, a tutaj trochę widoków z okolicy:








A tu część listy (jakaś... 1/4?). W trakcie jej pisania dostałam ataku głupawki i postanowiłam dopisać dzieci i psa, bo w natłoku tych wszystkich rzeczy jeszcze o nich zapomnimy :D

Trzymajcie kciuki za nas cobyśmy ogarnęli ten wyjazd! :)


3 komentarze:

  1. Dziecko 1 dziecko 2 xdd leżę i kwicze xddd dopisz do listy stopery do uszu i dwa kaftany bezpieczeństwa xd Ciotka tu była.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok dopiszę :D Kaftany na pewno, przed chwilą rzucił samochodem, bo przełaczyłam bajkę... szatan. Myślę, że jeszcze jakieś valium do tego by się przydało haha :D

      Usuń